FESTIWAL NAJMŁODSZYCH. To jest żywioł

Spektakle dla najnajmłodszych widzów są jak mandale: mogą wyciszać i uspokajać, ale też dodawać energii. Czwartkowy zestaw - słowacki Pączek w reżyserii Alicji Morawskiej-Rubczak oraz czeski Ma i Luszek. Gdzie jest światło? wg koncepcji Ha To - na dwa zupełnie różne sposoby - stały się dla mniejszych, ale też większych widzów, narzędziem medytacji nad sobą i światem.

. - grafika artykułu
"Pùpätko / Pączek" w czasie Festiwalu Najmłodszych 2024, fot. materiały organizatorów

Idąc z moją prywatną widzką w wieku właściwym dla zainteresowanych Festiwalem Najmłodszych powtarzałam sobie w ubiegłym roku jak mantrę: zaufaj sobie... Bo do organizatorów tego wydarzenia mam zaufanie całkowite! Wiem, że mali widzowie są podczas tych kilku dni naprawdę zaopiekowani. I nie mam na myśli wianuszka "cioć", które wezmą je na kolana ku wytchnieniu opiekunów, bo nie o to tu chodzi. Istotne jest to, że zaproszeni zostali na najlepsze z najlepszych spektakli (tzn. dostosowane do ich możliwości i potrzeb), które powstały na świecie. A ich gospodarze zapewne przejechali setki kilometrów i wymienili tyle samo mejli, nie mówiąc o nieprzespanych nocach, żeby tak właśnie było. Są też przewijaki, strefa relaksu...

W tym roku było inaczej. Oczywiście byłam szalenie ciekawa zmian jakie w nas zaszły - bo w końcu obie jesteśmy o rok starsze, ale też sami organizatorzy są bogatsi o kolejne doświadczenie. Nie było w tym wszystkim jednak niepokoju. Martwiło mnie wyłącznie to, że szanowną widzkę zaprosiliśmy do teatru w drugiej połowie dnia, bezpośrednio po siedmiu godzinach w żłobku...

Na początek - Pączek!, spektakl Divadlo Jána Palárika z Trnawy. To pierwsza słowacka propozycja dla najnajów, która powstała na tamtejszej scenie dramatycznej. Jej autorkami są Alicja Morawska-Rubczak (reżyseria) i Barbara Małecka (scenografia i kostiumy). Ten znany fanom twórczości dla najnajmłodszych duet tym razem zabrał swoją publiczność i bliskich im dorosłych na zieloną łąkę. I wystarczyło zaledwie czterdzieści minut, by troje aktorów w lekkich, choć nawiązujących do kolorów ziemi kostiumach, stworzyło w jej centrum, na obrotowym, okrągłym podeście, kwiatową mandalę z niepozornych elementów scenografii (mniejszych i większych liści, z różnie rozłożonymi nerwami, ale zawsze zaokrąglonymi brzegami i gładką blaszką), które znajdowały się na tyłach sceny. I były jak las albo wielka trawa?

Ten mini obrotowy podest ułatwił aktorom płynne snucie opowieści: o ciężkiej i jednocześnie miękkiej wodzie, powietrzu bez formy, którego nie widzimy, a które wciąż się porusza czy gorącym słońcu. O tym, że wszystko to jest potrzebne, by rosnąć, by żyć. Widzowie również siedzieli w półokręgu, na jasnych poduchach w kształcie kropli deszczu. Taki układ umożliwiał im kontakt wzrokowy z aktorami, ale też spotkanie - i nie tylko to fizyczne, z sąsiadem z poduchy czy kolan obok, któremu zdarzało się zupełnie odmiennie zareagować na zadziany się świat - a ten również (choć oczywiście nie dosłownie, bo wyszliśmy z tego sucho) spadł na widzów z nieba! Deszcz ażurowy, którego można było dotknąć, poczuć... tak samo jako lekko łaskoczącą trawę pod stopami.

Doświadczanie Pączka, przynajmniej w przypadku mojej widzki (ale chyba też i mnie samej), uświadomiło mi jak kojące właściwości mają dźwięki natury, jak niezwykle potrzebny - po całym dniu różnego rodzaju aktywności, potrzebny jest nam kontakt z przyrodą, z tym, co czasem trudno opanować, ale co jest nam niezbędne do tego, by prawidłowo funkcjonować i się rozwijać bez względu na to, czy jest się małym pączkiem, który dopiero rozkwita czy już nie. O tym, że - nie pozbawieni tych przywilejów, kompletnie je ignorujemy. A to jest wielki błąd. Pączek wyciszył większość dzieci, które kołysały się w rytm delikatnej muzyki (jej autorką jest Iwona Skwarek). Ale znalazło się też i gro takich, które same były jak nieokiełznany żywioł! I ich ciekawość świata - a tego częścią jest przecież i teatr, i scenografia, której można było dotknąć, wygrały z ze zdefiniowanym spokojem i powolnością (proszę tylko tego nie kojarzyć z nudą) spektaklu.

Do żadnego kataklizmu jednak nie doszło, wszyscy wyszli ze spektakli cało... i jak się okazało, większość poczekała na kolejny, tak jak my! Po krótkiej przerwie na przekąskę - bądź też przebieżkę, zmianę pieluchy albo pieszczoty - niczym książęta, po jasnym, miękkim dywanie weszliśmy na Scenę Witraż, która na całą godzinę - tylko dla nas, zamieniła się w wielki plac... działań wszelkich, których gospodarzami byli Ma i Luszek (po czesku Bato i Lato), bohaterowie spektaklu Gdzie jest światło?, który przyjechał do Poznania z Ostrawy.

Bato i Lato (choć nazwano ich po polsku, to tak właśnie do siebie zwracały się postaci podczas pokazu) są trochę niżsi niż najmniejsi widzowie, ale równie przyjaźni. Mają miękkie brzuszki i zapewniam, że nie tylko ja miałam ochotę ich przytulić. Jeden z nich - ten niebieski w czerwonych rękawiczkach i skarpetkach, miał sterczące włoski i pyrkowaty nos. A ten drugi - czerwony w niebieskich rękawiczkach i skarpetkach wyglądał podobnie, ale... sprawdźcie sami, co go charakteryzowało. Widać w każdym razie było, że się rozumieją! Podobnie jak dzieciaki z aktorami, którzy po właściwej części spektaklu zapraszali ich do wspólnej zabawy łamaną polszczyzną albo... po czesku. Cudownie było doświadczać tej międzynarodowej siły i magii teatru już na poziomie prostych słów, gestów, drewnianych klocków, mini zjeżdżalni, podestów czy stolików. Albo niezwykłych instrumentów, na których każdy mógł pograć! Były talerze, małe stalowe bębny ale też takie szamańskie. Bo tam naprawdę się działo! Bato i Lato w poszukiwaniu światła dotarli nawet do jakieś tajemniczej wioski, gdzie odprawiano jeszcze bardziej tajemnicze rytuały przy ognisku.

Niezwykła, dynamiczna muzyka, do tego zmieniające się światło - raz było jasno, potem ciemno, czasem coś zamrugało, dzieci zobaczyły też jak wygląda światło białe jako mieszanina barw, choć pewnie już nie raz były świadkami tego zjawiska, ale nie na taką skalę, i możliwość podążania za aktorami do takich miejsc, jakie chciał odwiedzić mały widz - pełnych metalicznego dźwięku albo odgłosów drewna, dołu miękkich poduch, to było naprawdę coś! Podobnie jak gwiaździste niebo - publiczność była zachwycona namiotem z wielkiej białej płachty, która nie była wyłącznie miejscem projekcji, ale też dawała schronienie, przez chwilę było tam naprawdę intymnie. Starsze dzieci, było to wyraźnie widać, zupełnie naturalnie kładły się na przygotowane tam poduchy, kołderki i szykowały jak podczas "nocowanek" do snu.

I w tym wszystkim aktorzy ubrani na czarno, którzy nie wyróżniali się kostiumem, lecz swoją fachowością. To byli profesjonaliści opowiadający zebranym o świecie pełnym zarówno jasnych jak i ciemnych zakamarków, których jednak nie zawsze należy się bać. O świetle i nadziei, o tym, że nic nie powinno nam się wydawać niedostępne. Aktorzy, którym - kto wie, może jeszcze kilkanaście lat temu nawet przez myśl nie przeszło, że będą grać dla najbardziej wymagającej, ale też najbardziej szczerze śmiejącej się i otwierającej ze zdziwienia buzi? Publiczności, która po spektaklu, choć nikt jej o to nie prosił, razem z nimi sprzątała klocki. Pardon. Uporządkowała i zabezpieczyła elementy scenografii.

Monika Nawrocka-Leśnik

  • Festiwal Najmłodszych 2024
  • Pùpätko / Pączek, Divadlo Jána Palárika ze Słowacji, wiek: 0,5 - 3 lata
  • Ma i Luszek. Gdzie jest światło?, Divadlo loutek Ostrava z Czech, wiek: 1,5 - 2,5 roku
  • Teatr Animacji
  • recenzja z 4.07

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024