Ustawka prosto z Soplicowa

Tym razem wyjścia były dwa: albo zachwyci albo zażenuje. Akt wandalizmu na epopei narodowej brzmi kusząco, spektakl w formule koncertowo-musicalowej trochę zaczyna niepokoić, ale dopiero z dopisku "...tylko że rapowy" wieje grozą w teorii bardzo słusznej i wartościowej teatralnej misji trafienia do młodych, która w praktyce zbyt często jednak przybiera karykaturalną, cringową formę.

. - grafika artykułu
fot. Grzegorz Dembiński

"Nowy Pan Tadeusz" to doskonale znany nam tekst (nadtekst, chciałoby się powiedzieć - nie dość przecież, że epopeja, to jeszcze narodowa, tego się przecież słucha jak hymnu - na stojąco, w białej koszuli i z zamglonym ze wzruszenia wzrokiem) przepuszczony zostaje przez filtr polskiej patologii i warcholstwa straight from the Raszyn. Spektakl opiera się na połączeniach - blokowiskowej, potransformacyjnej rzeczywistości z zaściankową Litwą, trzynastozgłoskowca ze współczesnym, mocno wulgarnym językiem i szlacheckich sarmatów z patusami z osiedla.

Dresiarska ustawka, w której dzieje się wszystko - od walki o pozycję przez nieszczęśliwą miłość do tożsamościowych dylematów - jakkolwiek absurdalnie w kontekście tego świata by to nie brzmiało. Polecam wyostrzyć zmysły na wplecione w spektaklu - tekście, muzyce, ruchu - fragmenty mniej lub bardziej oczywistych tekstów kultury. Scena z polonezem - 10/10!  "Nowy Pan Tadeusz" nie ma słabych punktów, ale choreografia Bartosza Dopytalskiego zdecydowanie należy do jednego z najmocniejszych; dzikie, uliczne zbiorówki aż kipią od energii w*******u, są zabawne, ciekawe (to jeden z tych tytułów, na które warto wrócić co najmniej raz, by po pierwszym zapoznaniu się z dość intensywną jednak formą, dać sobie szansę znalezienia kolejnych pereł - fragmentów, tekstów, gestów, które wcześniej zwyczajnie nam umknęły) i w świetny, bardzo satysfakcjonujący i lekko karykaturalny sposób łączą ze sobą to, co współczesne z tym, co szlacheckie.

Kostiumy Joli Łobacz to kolejna rewelacja, którą zastajemy przy tym wielkim, drewnianym, suto zastawionym stole. I znów - dostajemy doskonałe połączenie tropów, tym razem w wydaniu "faszyn from Raszyn", którego trafność rozkłada na łopatki. Wojski, Gerwazy i Telimena powinni znaleźć się na plakatach (gratulacje również dla charakteryzatorek, Magdaleny Chrzuszcz i Zuzanny Bartel) i niezależnie, czy byłby to plakat spektaklu, akcji profilaktycznej czy kampanii promującej ubrania z drugiego obiegu - kupiłabym.

...i powiesiła zaraz obok płyty, na którą, sądząc po rozentuzjazmowanych głosach tłoczącej się w kolejce do szatni publiczności, czekam nie tylko ja. Za muzykę odpowiedzialny był Mateusz Augustyn i poznański kolektyw Natura 2000 w składzie: Maksymilian Śliwiński, Agata Zygmańska, Bartek Klimek, Wojciech Pindur, Stanisław Śliwiński, Tomasz Śliwiński. To oni wzięli na siebie ciężar koncertowej części spektaklu i przyznam, że to właśnie ona martwiła mnie najbardziej. Już po otwarciu okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Żałuję jedynie technikaliów - nie zawsze i nie wszystko było tak dobrze słyszalne, jakbym tego chciała; biorę pod uwagę, że był to zabieg celowy (które ustawki są idealne jakościowo?), ale mimo wszystko - momentami czułam, że coś mi się wymyka, choć nie powinno.

Scenografia Łukasza Mleczaka i multimedia Michała Mitoraja to kolejna warstwa tej historii, która nadaje jej kształt, charakter i wyjątkową autentyczność. Przemyślana i dopracowana, tworzy wielopoziomową narrację, która pozwala nam poczuć Raszyn na własnej skórze. Podglądy z monitoringu, dokumentalne wstawki i skateparkowe rampy - wszystko to gra i współgra. Sztos, Panowie!

Last but not least - Koza, okrzyknięty przed paroma laty objawieniem polskiego hip-hopu, czyli Kamil Białaszek, reżyser i autor scenariusza. "Nowy Pan Tadeusz" jest jego teatralnym debiutem i choć rządzą się one swoimi prawami (to znaczy - dobry debiut nie zawsze jest gwarancją dobrej kariery, a im lepszy początek, tym wyższe oczekiwania, którym trudniej sprostać), jestem pewna, że Białaszek będzie nam miał jeszcze dużo do powiedzenia. Urzeczywistnił ryzykowny koncept (powtórzę: ryzykowny nie z powodu naruszenia epopejowej nietykalności, a z powodu bardzo wyraźnego widma cringe'u) w sposób, który nie zostawia żadnych wątpliwości co do jego jakości i przesłania. Spektakl nie balansuje na granicy, starając się za wszelką cenę zachować polityczną, społeczną czy estetyczną poprawność - on to wszystko zostawia daleko za sobą i nikomu nie przyszłoby do głowy mieć z tego tytułu jakiekolwiek pretensje. Bałam się, jak to zażre, dlatego tym bardziej cieszę się, że zażarło doskonale. Zespół Teatru Polskiego po raz kolejny udowodnił, że zna moc swojego głosu i nie boi się go wykorzystywać w 200%. Obsada? Rewelacja. Choć najjaśniej świecili dla mnie Wojski (Denis Kudijenko), Gerwazy (Piotr Kaźmierczak), Telimena (Kornelia Trawkowska), Asesor (Olivier Woodcock) i Major Płut (Paweł Siwiak), muszę przyznać, że tadeuszowy casting jest jednym z lepszych, jakie miałam okazję oglądać na scenie przy 27 grudnia.

Jeśli więc zastanawiacie się, czy warto znaleźć półtorej godziny na powrót do czasów liceum - obiecuję, że nie grozi Wam nic innego, jak świetne przeżycie z gatunku "co tu się wydarzyło?". Nie rozczarujecie się.

Małe postscriptum: oprócz wyczulenia na dźwięki o niskiej częstotliwości i intensywne, migające światła, zwróciłabym uwagę też na papierosowy dym, który zwłaszcza w pierwszych rzędach mocno może dać się we znaki. Wiadomo - to wszystko tworzy klimat, jednak nie wszyscy mogą być fizycznie w stanie się nim cieszyć. Maseczka powinna rozwiązać problem.

Marta Szostak

  • "Nowy Pan Tadeusz, tylko że rapowy"
  • premiera: 28.01
  • Teatr Polski
  • recenzja z 2.02

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025