ZAPISKI Z LAMUSA. Kukiełki z pierwszej ręki

Ludzie kultury pracują bez wytchnienia, nawet w okresie świątecznym, żeby zapewnić publiczności ciekawe atrakcje. Trudno co prawda powiedzieć, czy z takiego stanu rzeczy zadowoleni są ich bliscy, ale na pewno usatysfakcjonowani mogą być ci, dla których wspólne biesiadowanie i wszystko, co się z nim wiąże, to za mało. Lub za dużo...

Rysunek dłoni z szeroko rozstawionymi trzema palcami oraz słowny opis jako instrukcja obsługiwania szmacianej kukiełki. - grafika artykułu
Ilustracja z książki pt."Teatrzyk Kukiełek Marii Kownackiej", fot. reprodukcja w "Balu u Lal" (nr 1/1938)

"W drugie święto Bożego Narodzenia otwiera swe podwoje w Pałacu Działyńskich stały teatrzyk kukiełek tradycyjną szopką polską i dawać będzie przedstawienia codziennie. Widowiska te zainteresują nietylko dziatwę naszą, ale i osoby dorosłe, ze względu na aktualne intermedja, pełne dowcipu i satyry, pióra Stefana Drewicza i prof. Henryka Szczerbowskiego"* - informowano w poznańskich dziennikach (m.in. Teatrzyk "Kuku", "Orędownik", nr 295/1936). Przy tworzeniu Teatrzyku "Kuku", bo o nim tutaj mowa, pracowały wybitne i znane w Poznaniu persony, których talent i nazwisko z pewnością stanowiły nie lada wabik dla publiczności. Wśród nich wymienić należy chociażby prof. Władysława Roguskiego, który był autorem projektów efektownych dekoracji i samych kukiełek. Do przedsięwzięcia zaproszono także artystów scen poznańskich, a "do wykonania wokalnej części Jasełek zaangażowano specjalne siły śpiewacze". Reżyserem tego widowiska był Stanisław Płonka-Fiszer. Spektakle planowano wystawiać "w święta i niedziele o godz. 3 i pół i 5 i pół, a w dni powszednie o godz. 4". Bilety kosztowały od 30 groszy do 1 złotego, a nabyć je można było wcześniej "w firmie Szrejbrowski przy ul. Pierackiego [obecnie ul. Gwarna - przyp. red.]".

25 grudnia pisano w lokalnych dziennikach, w tym w "Orędowniku" (nr 300/1936) i "Nowym Kurierze" (nr 300/1936), że otwarcie teatrzyku wzbudziło wśród poznaniaków "niezwykłe zainteresowanie", co najpewniej oszacowano po liczbie sprzedanych biletów. W ciągu kolejnych dni po premierze pojawiały się doniesienia informujące, że przedstawienie wzbudzało "coraz większe uznanie wśród sfer inteligencji" oraz "szczerą wesołość i gromkie brawa na widowni" ("Orędownik", nr 304/1936). Uchylono również rąbka tajemnicy na temat tego, co faktycznie można było podczas spektaklu zobaczyć. Tu wymieniano między innymi "intermedja dwóch kumoszek na tle ratusza poznańskiego o niedoszłych wyborach, o Parylewiczowej, w oryginalnej gwarze wielkopolskiej wygłoszone. Również udany jest dziaduś, który też po poznańsku prawdę rąbie " (Teatr Kukiełek "Kuku", "Nowy Kurier", nr 302/1936). Oczekiwania publiczności musiały zostać zaspokojone, podobnie zresztą jak nadzieje twórców, skoro Roguski już kilka dni po premierze zaczął prace nad kolejnymi kukiełkami i nowym repertuarem!

Nieco więcej o widowisku dowiadujemy się z artykułu w "Gazecie Powszechnej" (nr 302/1936) w artykule Inauguracyjne przedstawienie teatrzyku "Kuku" anonimowego autora. "W kolumnowej sali pałacu Działyńskich rozgościł się teatrzyk kukiełkowy «Kuku». Na wysokim podium (trochę za wysokim) umieszczono malutką scenę z prawdziwą kurtyną, reflektorami i kulisami. Tylko aktorzy są nie «naprawdę» a «na niby», grają bowiem zgrabne kolorowe kukły. Lalki spacerują sobie w lewo i prawo, gestykulują rękami, kiwają głową, mogą obejmować się w uścisku albo wygrażać pięścią, słowem mają nieograniczoną poprostu swobodę ruchów" - pisał o "aktorach" tego wyjątkowego przedstawienia, którzy dzięki przemyślanej konstrukcji mieli możliwość dać upust wszystkim  emocjom, jakich na scenie oczekujemy od bohaterów toczącej się opowieści. Nie były to lalki poruszane na sznurkach. Nie były to też kukiełki na patykach. Ożywiała je wkładana do środka ręka. "Palec wskazujący nadaje ruchliwość głowie, kciuk i środkowy wykonują gesty rąk" - wyjaśniał recenzent. Głosu użyczał im z kolei zespół aktorski ukryty za sceną, a liczący 12 osób, którymi kierował wspomniany już wcześniej reżyser Fiszer. Dialogi autorstwa Drewicza i Szczerbowskiego przeplatane były kolędami i "jasełką", co dawało rezultat dość nieoczywisty. Oto bowiem obok misterium bożonarodzeniowego rozgrywały się scenki nawiązujące i komentującego w dowcipny sposób sytuację wtedy aktualną, a wszystko to na tle dekoracji w postaci swojskiej scenerii Starego Rynku. W tej niejednoznaczności autor tekstu upatrywał pewnego zagrożenia. "Nie wiadomo właściwie, czy przedstawienie jest dla dzieci czy dla dorosłych" - tłumaczył swoje wątpliwości. Najmłodsza publiczność, która na widowni zasiadła w dość licznej gromadzie, z pewnością nie rozumiała "przytyków do Przytyku, Berezy i t. p.", z kolei dorośli utyskiwać mogli na "za dużo jasełki". Sugerował więc recenzent, żeby twórcy widowiska zdecydowali się "na jednolity charakter spektaklu, tym bardziej że całość robi bardzo dobre wrażenie". To pomogłoby wpisać taki repertuar i formę teatralną do programu kulturalnego miasta na dłużej, wzorem chociażby Czech, "gdzie jak nas informuje p. Fiszer istnieje przeszło 2000 stałych teatrzyków kukiełkowych".

Pomiędzy pierogami z kapustą i grzybami, popijanymi barszczem a sernikiem, znaleźć się może miejsce dla kultury! A jeśli komuś marzy się podtrzymanie tradycji (anty)sylwestrowej na łamach Zapisków z lamusa, to wszem i wobec oświadczam, że w kolejnym odcinku niechybnie wspomnę o karnawale. Póki co wszystkim czytającym życzę świąt radosnych, spokojnych i lekkostrawnych!

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024