PROSTO Z EKRANU. Hakuna Mufasa

Po seansie Mufasy staje się jasne, że twórcy już w 2019 roku, kiedy do kin wchodził odgrzewany Król Lew z odrobinę zmienionymi niektórymi scenami, mieli pomysł na rozwinięcie opowieści o krainie zwierząt rządzonej przez lwiego króla. Tym razem mandryl Rafiki cofa się w przeszłość, by opowiedzieć historię, od której rozpoczęło się panowanie Mufasy.

Mały puchaty lew na trawie, leży trochę śniegu. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

A głównym odbiorcą jest Kiara, córka Simby, która chwilowo jest pod opieką mądrego mandryla. Wszystkiemu przysłuchują się również niezawodni komentatorzy Timon i Pumba. I okazuje się, że w Mufasie wcale nie płynęła niegdyś królewska krew - na skutek zawirowań pogodowych lwiątko wylądowało daleko od rodziców i zostało uratowane przez rówieśnika Takę. Od tamtej pory Mufasa i Taka żyli i wychowywali się jak bracia, chociaż ten pierwszy, jako podrzutek, nigdy nie został zaakceptowany przez lwiego króla. Wiele lat później pojawiło się śmiertelne zagrożenie w postaci stada ogromnych, białych lwów. Tace i Mufasie udało się uciec tuż przed skazaną na porażkę bitwą, ale białe bestie nie zamierzają odpuścić, dopóki nie usuną z królestwa ostatniego przeciwnika.

Tak jak Król Lew był historią o odkupieniu, tak Mufasa to bardziej opowieść w stylu klasycznego przygodowego fantasy. Aż ciśnie się bowiem na usta, że przed wyruszeniem w drogę należy zebrać lwią drużynę - Taka i Mufasa na swojej drodze spotykają młodą lwicę Sarabi, dołączają do nich także ptak Zazu i wygnany z drzewa pawianów mandryl Rafiki. Podróż w duchu tolkienowska, przez góry, rzeki wodospady, okaże się kuźnią charakterów - każdy z podróżników na końcu tej drogi odnajdzie swoją rolę, którą odegra potem w znanym wszystkim, jak sądzę, Królu Lwie.

A zatem, w przeciwieństwie do filmu z 2019 roku, Mufasa nie jest jedynie stworzoną za pomocą hiperrealistycznej animacji komputerowej kopią hitu z 1994, lecz jej przemyślanym fabularnym rozwinięciem. Twórcy wsłuchali się w głosy widowni i poprawili niewielkie mankamenty wizualne, dzięki czemu filmowy świat zwierząt prezentuje się jeszcze bardziej imponująco i widowiskowo. Poza tym mamy tu komedię familijną (samce rządzące królestwem poprzez drzemki, podczas gdy samice zasuwają, by lwie społeczeństwo mogło w ogóle funkcjonować, to wisienka na torcie), przygodę, dramat i - jak może się domyślić ten, kto oglądał część pierwszą - musical. Piosenki są różnej jakości - zdecydowanie najlepsze są te wyśpiewywane przez główne złe charaktery - ale każdorazowo stanowią ważną część opowieści i posuwają fabułę do przodu w tych fragmentach, których twórcy woleli nie pokazywać w całej dosłowności.

Koniec końców Mufasa: Król Lew to bardzo klasyczna historia, choć dopieszczona technicznie, opowiedziana ze swadą, ze świetnie skonstruowanymi bohaterami pierwszego i drugiego planu. I co najważniejsze, nasycona emocjami na miarę oryginalnej opowieści. Osobiście uważam, że fabularnie Mufasa jest nawet ciekawszy niż Król Lew, ale ostateczna ocena z pewnością będzie zależeć od indywidualnych doświadczeń i preferencji widza, należałoby więc lapidarnie podsumować: prequel trzyma poziom. Trudno wyobrazić sobie lepszą familijną propozycję kinową na rozpoczynający się właśnie świąteczny czas.

Adam Horowski

  • Mufasa: Król Lew
  • reż. Barry Jenkins

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024