MY NAME IS POZNAŃ. Niczego nie robić na siłę
OK, jest godzina 19:11. Co w tym czasie robią Steve Martins?
No wiadomo, że grają próbę! (śmiech)
Niemal dokładnie w tym samym czasie, gdy słynny amerykański aktor komediowy Steve Martin zapowiedział, że niedługo przejdzie na emeryturę, pojawiliście się na rockowej mapie Polski. Przypadek?
Na szczęście wciąż na nią nie przeszedł i właśnie pojawił się czwarty sezon Zbrodni po sąsiedzku. A poza tym, jeśli ktoś miałby przejąć po nim schedę, to raczej nie my. Bo owszem, dużo żartujemy w swoim towarzystwie, ale obawiamy się, że są to żarty, które bawią tylko nas... No i nikt z nas nie gra na banjo!
Wiele zespołów zaczyna w garażu, a Wasza historia zaczyna się w salonie samochodowym. Jak to zapamiętaliście?
W tym salonie była świetna ekipa i część tych osób wciąż nas wspiera. Była też pyszna kawa, co skutkowało tym, że zamiast o pozyskiwaniu klientów czy nowościach w branży dyskutowaliśmy o muzyce. (śmiech) I to właśnie podczas tych rozmów Speedo namówił Funię, by zaaranżować jego piosenki, które pisał przez całe lata do szuflady, a które później stały się podstawą naszej debiutanckiej płyty 19:11.
Swoją drogą, czego najbardziej lubicie słuchać w czasie jazdy autem? Sądząc po tym albumie, obstawiałbym stoner rocka w stylu Queens of the Stone Age, ale z jakich inspiracji naprawdę powstał Wasz zespół? "Brakujące ogniwo starej sceny Seattle, które nieoczekiwanie odnalazło się w Polsce" - tak mniej więcej brzmiał komentarz mojego znajomego po pierwszym przesłuchaniu 19:11.
Faktycznie, ostatnio w drodze słuchaliśmy razem Rated R Queens of the Stone Age, ale na trasie znacznie częściej słuchamy Music Undersea naszych przyjaciół z grupy Penthouse. W ogóle słuchamy dużo muzyki zaprzyjaźnionych kapel, takich jak Vermona Kids, Only Mess, Kisu Min i wielu innych. A poza tym, wbrew pozorom, każdy z nas ma zupełnie inne zainteresowania muzyczne. Kiedy pracowaliśmy nad nowym materiałem, byliśmy zupełnie odcięci od sieci, nie mieliśmy zasięgu, więc każdy puszczał to, co miał akurat pobrane na telefonie - i były to rzeczy ze wszech miar odległe.
Zauważyłem, że jednym z najczęstszych komentarzy na temat Waszej płyty jest również dobitne podkreślanie, że Wasz rock nie brzmi jak debiut i nie jest "obciachowy". Czy to rzeczywiście jakaś bolączka dzisiejszych kapel z gitarami? I na czym zależy Wam najbardziej w trakcie komponowania utworów? Co jest priorytetem?
Priorytetem jest to, żeby niczego nie robić na siłę - zawsze czekamy, aż wszyscy będziemy tak samo zadowoleni z danego kawałka. Wydaje nam się, że problemem wielu kapel jest to, że chcą być polską odpowiedzią na "coś tam" - na tę czy inną grupę. Wiadomo, że my też mamy swoje inspiracje, ale tak naprawdę każdego z nas ciągnie trochę w inną stronę i właśnie z tego rozdarcia bierze się charakter naszego zespołu. Co ciekawe, zdarza się nam czytać recenzje, w których jesteśmy porównywani do kapel, które owszem, lubimy, ale na pewno nie zasłuchiwaliśmy się w nich, robiąc własne numery.
Album nagrywaliście w Perlazza Studio, prowadzonym przez znanego z Acid Drinkers Perłę. Jak przebiegały prace nad realizacją materiału? To był najlepszy wybór?
Naprawdę trudno sobie wyobrazić lepszy. Sama praca przebiegła bardzo sprawnie. Perła ma sprawdzone know-how i bardzo dużo nas nauczył. Miał nawet własne pomysły - na przykład na to, żeby zmienić jakiś instrument czy żeby daną frazę zagrać w innej tonacji. Jednak jeśli ktoś z nas był przekonany co do swojej wizji, to wiedział też, kiedy odpuścić. W przerwach od nagrywania sporo czasu spędziliśmy, rozmawiając z nim na temat prowadzenia zespołu. Chociażby o tym, że czasami zamiast grać kolejną próbę, lepiej skupić się na zaplanowaniu koncertów, ogarnięciu merchu [produktów związanych z zespołem - przyp. red.] i tego typu kwestiach.
Skoro już o tym mowa - ostatnio rozmawiałem z Lemiszem z Willi Kosmos, który przyznał, że właśnie rzucił pracę na etacie, by w całości poświęcić się działalności zespołu. Czy w przypadku Steve Martins też może się tak skończyć? I to już nawet nie pytanie "czy?", ale "kiedy"?
Jeszcze szef któregoś z nas to przeczyta i będzie afera!
Można powiedzieć, że stoicie w rozkroku między Opolem a Poznaniem. Na ile jest to kłopotliwe? Bo o spontanicznych próbach chyba nie może być mowy.
Jesteśmy jak związek na odległość - niekiedy bywa trudno, ale każde spotkanie bardzo nas cieszy! Poza tym skutecznie ratujemy się przesyłaniem sobie roboczych wersji utworów przez internet.
Od premiery debiutanckiego krążka minął już ponad rok. "Czy pracujemy nad nowymi utworami? Być może!" - napisaliście w nowym poście na Facebooku. Będziecie je grać na nadchodzących koncertach? I jak one brzmią w stosunku do tych, które składają się na 19:11?
Dwie nowe piosenki nawet od jakiegoś czasu już gramy. Podczas najbliższych koncertów może dołożymy coś jeszcze, ale nie chcemy się wystrzelać przed wejściem do studia, bo dopiero wtedy te numery osiągną ostateczny kształt. A co do samego materiału, gwarantujemy, że będzie trochę niespodzianek - niektóre nowe kawałki zaskoczyły nawet nas samych. Ale koniec końców to wciąż melodyjne, hałaśliwe i gitarowe granie, którego podstawą jest piosenka!
Rozmawiał Sebastian Gabryel
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024