Zamek królów, książąt i starostów
KMP 4/2004
Zamek Przemysła w Poznaniu to nie tylko historia jego murów, rozlicznych przebudów i zniszczeń oraz dyskusji o jego odbudowie. To przede wszystkim ciekawe i intrygujące dzieje ludzi z nim związanych - królów, książąt, starostów generalnych, rozlicznych urzędników szlacheckich i mieszczańskich, ich żon i dzieci. To tajemnicza śmierć żony Przemysła Ludgrady, uroczyste wjazdy królewskie i starościńskie, międzynarodowe zjazdy, śluby starościńskich córek, burzliwe posiedzenia Trzech Porządków miejskich. To historia starosty generalnego Wielkopolski Ambrożego Pampowskiego, autora jednego z pierwszych polskich diariuszy zapisywanego w rubrykach efemeryd astronomicznych pełniących funkcje dzisiejszych kalendarzy, i interesujące koleje życia burgrabiego poznańskiego, jednego z najważniejszych urzędników starosty, Przecława Słoty, poety, twórcy najstarszych zachowanych świeckich wierszy pisanych w języku polskim. To jeszcze wiele innych fantastycznych historii, o których dotychczas wiedzieliśmy niewiele lub nie wiedzieliśmy nic. W zakamarkach poznańskich bibliotek i archiwów leżą sterty przykurzonych i pożółkłych dokumentów, wiele z nich przechowuje zamkowe tajemnice. Wystarczyło po nie sięgnąć, aby stwierdzić, że kryją niejedną niespodziankę.

Załączniki


Nasi Dominikanie
KMP 3/2004
Dominikanie są pierwszym zakonem, który osiedlił się w Poznaniu. Stało się to prawdopodobnie na przełomie lat 30. i 40. XIII wieku, a może nawet na początku lat 30. Najpierw zamieszkali na Śródce, a później przenieśli się w pobliże kościółka św. Gotarda na lewym brzegu Warty, gdzie Przemysł I i Bolesław Pobożny dali im plac pod budowę klasztoru. Ceglany, wczesnogotycki klasztor zbudowali bardzo szybko, a wkrótce nieopodal stanęła okazała dominikańska świątynia. To, że kościół był wielki i wspaniały, świadczy o akceptacji zakonników przez mieszkańców miasta, bowiem dominikanie, jako zakon mendykancki, nie mieli żadnych dochodów i utrzymywali się jedynie z jałmużny.
Do czasu pojawienia się karmelitów na Rybakach i prężnych bernardynów, dominikanie zajmowali szczególną i wyjątkową pozycję w mieście. Przez całe średniowiecze ich kościół był jedyną świątynią zakonną w obrębie murów, wcześniejszą nawet od kościoła parafialnego, na tutejsze kazania ściągały tłumy, a wielu co znaczniejszych mieszkańców marzyło, aby tu złożyć swe doczesne szczątki. Po wielkim pożarze w 1698 roku kościół został przebudowany przez Jana Catenazziego w stylu barokowym, w 1803 roku doszczętnie spłonął, a 30 lat później nastąpiła kasata zakonu. Dominikanie na ponad 100 lat zniknęli z Poznania, a ich kościół przekazano jezuitom. Wrócili w latach 30. XX wieku i zbudowali klasztor przy ul. Libelta. Po wojnie dobudowali do niego kościół, który, tak jak w średniowieczu, stał się ośrodkiem życia umysłowego i społecznego i przez całe dziesięciolecia był solą w oku władz komunistycznych. Dominikanie, a szczególnie o. Honoriusz, szczególnie dali się we znaki władzy w czasie powstania "Solidarności" i stanu wojennego. Zapłacili za to najwyższą cenę.

Załączniki


Ratusz
KMP 2/2004
Renesansowy ratusz w Poznaniu, reprezentacyjny gmach miasta będący jego symbolem i dumą, wcale nie jest renesansowy. A przynajmniej nie cały. Przypomina trochę rosyjskie babuszki - po otwarciu jednej, ukazuje się druga, potem trzecia i kolejne. W ratuszu jest podobnie - spod współczesnej, właśnie ukończonej powłoki przeziera klasycystyczna wieża, renesansowa bryła Quadry, późnogotycki, a na końcu gotycki trzon, po części ukryty w przyziemiu, po części widoczny, ponieważ gotycki jest również czworokątny, ceglany trzon wieży. Niejednorodność stylistyczna widoczna jest także we wnętrzach, gdzie od piwnic aż po dach mieszają się style, epoki i gusta twórców. Nie odbiera to ratuszowi uroku. Wręcz przeciwnie - tajemnice, którymi jest okryty, wzbudzają zaciekawienie i fascynację, a przede wszystkim gorące dyskusje i nieustanną chęć jego poprawiania, kiedykolwiek nadarzy się okazja - przybrudzi się nieco lub zacznie odpadać tynk. Dano już sobie spokój z wieżą, która wielokrotnie runęła w efekcie wichury czy ostrzału. Zgodzono się, że jej klasycystyczny hełm doskonale pasuje do renesansowej bryły. Coraz bardziej spójne są wizje elewacji, na których odtworzono renesansowe sgraffito (technika zdobienia elewacji polegająca na zdrapywaniu wierzchniej warstwy pobiały wapiennej w celu odsłonięcia spodniego tynku) w jasnej tonacji kolorystycznej, a trzeba pamiętać, że na początku XX wieku Prusacy odnowili ratusz? na czarno. Najwięcej emocji budzi reprezentacyjna fasada z poprzedzającą ją wspaniałą loggią z czasów Quadra. Pokolenia historyków spierają się i końca tych dyskusji nie widać, jaką formę jej nadać: quadrowską z połowy XVI wieku, o której niewiele wiadomo, czy może którąś z czasów kolejnych przebudów ratusza, a w każdym następnym stuleciu coś przy nim poprawiano - zmieniano kolory, sceny religijne zastępowały portrety świętych, świętych królowie, królów? puste miejsca. A może trzeba oddać ratusz Nowosielskiemu - tworzy ładne portrety i ma wyczucie koloru. Gdy znowu zacznie odpadać tynk i złuszczy się farba dyskusje wybuchną na nowo. A ratusz stoi, dumny i okazały, i dzieli po równo - jednemu pokaże fragment oryginalnego, renesansowego sgraffita, w co nikt już nie wierzył (tego zaszczytu dostąpili twórcy ostatniej konserwacji ukończonej w 2000 roku), drugiemu odsłoni fragment malowidła na sklepieniach Sali Sądowej, trzeciemu ukryty dotąd zakątek piwnic.

Załączniki


Dębiec
KMP 1/2004
Największym zaskoczeniem dla mieszkańców Dębca, któremu poświęcony jest numer Kroniki Miasta Poznania (1/2004), będzie zapewne fakt, że ich domy stoją na dawnych ziemiach lubońskich. W dawnych czasach bowiem role Lubonia, pradawnej wsi leżącej prawdopodobnie również w granicach obecnego Poznania, zajmowały znaczną część dzisiejszego Dębca. Osada Dębiec powstała najpewniej dopiero w XVIII wieku, gdy dzierżawiący od miasta Poznania folwark Michał Czenpiński, potrzebując rąk do pracy, sprowadził z okolic Bambergu tamtejszych rolników. I odtąd aż po wiek XX na mieszkańców Dębca mówiono bambrzy, nawet wówczas, gdy w połowie XX stulecia pobudowano tu socrealistyczne blokowiska, a ich mieszkańcy, najczęściej pracownicy pobliskich Zakładów im. H. Cegielskiego i ich rodziny, nie mieli z rolnikami bamberskimi nic wspólnego. Potomkowie osadników z Bambergu żyją na Dębcu do dzisiaj. Przetrwali czasy, gdy słowo bamber miało wyłącznie negatywne konotacje i na powrót wpisali się w klimat dzielnicy. Bamberki chodzą dziś w parafialnych procesjach Bożego Ciała, wzbudzając zachwyt swymi kolorowymi strojami.
Dla znacznej części poznaniaków Dębiec to nieciekawy kraniec miasta, gdzie diabeł mówi dobranoc. Najczęściej twierdzą to ci, którzy na Dębcu nigdy nie byli, co wcale nie oznacza, że osiedle, poprzecinane plątaniną torów kolejowych i zabudowane nieciekawymi kostkami bloków, jest szczególnie pięknym miejscem. Ale mieszkańcy go lubią. Cenią sobie spokój peryferii i to, że niemal każda dębiecka ulica tonie w zieleni dorodnych drzew. No i mają Dębinę, dziś może trochę zapomnianą, ale nadal piękną, zieloną ostoję licznych jeszcze zwierząt i ptaków. Kto w Poznaniu ma do prawdziwego lasu tak blisko?

Załączniki


Raptularz poznański
W październiku 2003 roku ukazał się pierwszy nienumerowany tom KMP, w którym zamieszczono szereg interesujących tekstów, które nie tworzą zwartej całości tematycznej. Są to materiały poświęcone znanym poznaniakom, wspomnienia, opisy znanych obiektów architektonicznych, ale i teksty o ludności Poznania w ostatnim dziesięcioleciu i samorządzie miejskim ostatnich trzech kadencji.

Załączniki


Do stołu podano
KMP 4/2003
O ważnych wydarzeniach z dziejów Poznania, powstaniach, wojnach, wizytach słynnych ludzi, wreszcie o wielkich kataklizmach, takich jak powodzie i pożary, wiemy bardzo dużo z licznych przekazów w kronikach, opisów, książek, wspomnień czy zachowanych źródeł materialnych. O życiu codziennym dawnych poznaniaków nie wiemy nic albo bardzo niewiele. Takie aspekty bytowania mieszkańców miasta, jak ubiór, wygląd domostw i mieszkań, obyczaje, w końcu kulinaria rzadko znajdowały swojego dziejopisa. Zmiany w tych dziedzinach miały najczęściej charakter ewolucyjny i nie posiadały tak spektakularnego znaczenia, jak wielkiej wagi zdarzenia polityczne. Ale spróbować zawsze warto i taką próbę podjęliśmy w grudniowym tomie Kroniki Miasta Poznania (4/2003). Opisujemy w nim co, czym i jak jedzono w Grodzie Przemysła w całej jego historii. Gdy dokładnie przyjrzymy się kolejnym tekstom, coraz bardziej zbliżającym nas do współczesności, z łatwością dostrzeżemy, że rodzaj spożywanych potraw nie zmienił się znowu tak bardzo, prawdziwa rewolucja nastąpiła natomiast w dziedzinie naczyń i narzędzi, przy pomocy których potrawy te przyrządzano, a następnie zjadano. Bezsprzecznie najważniejszą zmianą w tym względzie było pojawienie się widelca, przedmiotu zdawałoby się istniejącego od zawsze. A to nieprawda, "widełkami" posługujemy się stosunkowo krótko, bo dopiero od XVI wieku. Pewnie trudniej było go wystrugać z drewna, jak łyżkę, talerz lub kubek. Jest jednak jeden taki moment w historii polskiego jadłospisu, który miał szczególne znaczenie dla poznaniaków i na kolejne stulecia zjednoczył ich i wyodrębnił z reszty społeczeństwa. Było to wówczas, gdy na ziemiach polskich pojawił się ziemniak, początkowo jako roślina ozdobna, co pragmatycznych mieszkańców Poznania mniej interesowało, a później jako produkt żywnościowy, który pokochali bezgranicznie i tak już pozostało. Poznaniak zrobi z pyr wszystko, nawet budyń i tort.

Załączniki


Stara i nowa Fara
KMP3/2003
Dawna kolegiata św. Marii Magdaleny jest niewątpliwie jednym z najbardziej fascynujących i tajemniczych obiektów, które kiedykolwiek istniały w Poznaniu. Głównie dlatego, że już jej nie ma, a nieliczne ślady, które po niej zostały (dokumenty, przekazy ikonograficzne i ocalałe elementy wystroju) pobudzają jedynie wyobraźnię. Wyróżniała się nie tylko klasą architektoniczną, ale również bogactwem wyposażenia. Była pierwszym kościołem parafialnym lewobrzeżnego Poznania erygowanym krótko po lokacji. Piękniała wraz z rozwojem miasta i bogaceniem się jego mieszkańców, głównie dzięki rozwojowi handlu. Zasobni mieszczanie fundowali w niej własne ołtarze i kaplice i nie szczędzili pieniędzy na ich ozdobienie. Wielka, jej wieże dumnie górowały nad miastem. Ale nie miała szczęścia. Przez wieki nękały ją wszelkie możliwe zdarzenia losowe - wojny, huragany i katastrofy budowlane. W końcu doszczętnie runęła. Ruiny rozebrano, a reszty dokonali Niemcy, budując w czasie II wojny światowej w miejscu, w którym kiedyś stała, basen przeciwpożarowy. W ten sposób poznaniacy stracili ostatnią nadzieję na poznanie jej historii.
Wszystko, co dziś wiemy o starej farze, znalazło się w najnowszym, październikowym numerze Kroniki Miasta Poznania (3/2003). I jeszcze nieco informacji o nowej farze, postawionej przez jezuitów na miejscu dawnego kościółka św. Stanisława oraz o wszystkim tym, co obie kolegiaty otaczało. Lektura to pełna zagadek i niedomówień, tak jak zagadkowe i niedopowiedziane są dzieje poznańskiej fary.

Załączniki


W cieniu wieży ratuszowej
KMP 2/2003
Tematem tego numeru jest wszystko to, co działo się i dzieje W cieniu wieży ratuszowej. Obszar to niewielki, bo ograniczony czterema, zaledwie 140-metrowymi pierzejami rynkowymi, ale od 1253 roku, gdy lokowano nowy Poznań na lewym brzegu Warty, jest to najważniejsze po Ostrowie Tumskim, miejsce w mieście.
Tak naprawdę niewiele o nim wiemy. Nie wiadomo na przykład, jak wyglądała najstarsza zabudowa śródrynkowa - skromne wyobrażenie o niej dają współczesne rekonstrukcje Wagi i domków budniczych postawione w miejscach dawnych budowli. Skapitulowano, próbując odtworzyć tu dawne jatki mięsne i Arsenał, i postawiono w tym miejscu, budzące wiele kontrowersji, pawilony BWA i Muzeum Wojskowego. Nie zachowały się też żadne przekazy informujące o wyglądzie wielu kamienic przyrynkowych, wielokrotnie przebudowywanych, a potem odbudowanych po zawierusze wojennej. Ale nowy Stary Rynek wart jest lepszego poznania, chociażby ze względu na jego mieszkańców, których nazwiska ważą w historii miasta, i z uwagi na życie codzienne, odświętne i polityczne, które w jego obrębie się toczyło. A działo się na Rynku zawsze wiele - konie i powozy zastąpił tramwaj, chłostę pod pręgierzem - szacowne instytucje sądowe w dawnej Wadze, studzienki - wodociąg. Do historii przeszły już niestety zmiany wart przed Odwachem i tłumnie odwiedzane przez przyjezdnych słynne poznańskie jarmarki. I pewnie długo nic ich nie zastąpi. Mimo to na Rynek się wraca, by w cieniu wieży ratuszowej przypomnieć sobie, że tu wszystko się zaczęło, przynajmniej po tej stronie rzeki. I nie wiadomo, jak się skończy, bo z zabawy z przestrzenią Rynku, do której Redakcji Kroniki udało się zaprosić znanych poznańskich architektów, mogą zrodzić się rzeczy, o których najstarszym poznaniakom nawet się nie śniło.

Załączniki


W kręgu katedry
KMP 1/2003
W ostatnich latach zespół archeologów odkrył na poznańskim Ostrowie Tumskim kamienne pozostałości Mieszkowego palatium i wałów obronnych otaczających piastowski gród. Teraz już nikt nie może mieć wątpliwości, że wyspa położona w widłach Warty i Cybiny jest kolebką Poznania. Siedziba władcy była jak na owe czasy okazała - prostokątny budynek miał prawdopodobnie ponad 30 m długości i 11-14 m szerokości. Na solidnych fundamentach wznosiły się potężne ściany, prawie półtorametrowej szerokości. Całość była otynkowana i prezentowała się zapewne dostatnio. W przyległym do palatium drewnianym budynku znajdowała się pracownia złotnicza. A wszystko to dla kobiety, bo przygotowujący się do mariażu Mieszko I postanowił przyjąć swą wybrankę godnie.
Przylegający do rezydencji księcia teren przeznaczony był na cele sakralne. Najpierw znajdowało się tam niewielkie baptyserium, później zbudowano w tym miejscu pierwszą, przedromańską jeszcze katedrę. Sądzi się powszechnie, że pochowano tu Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Od tego czasu budynek katedry ulegał wielokrotnym zniszczeniom i kolejnym odbudowom. Katedra, jaką znamy, nie ma nic wspólnego z pierwszymi katedrami poznańskimi stojącymi na Ostrowie Tumskim. Badacze zarzucają regotyzującym obiekt szereg zasadniczych błędów wynikających z niezrozumienia funkcji ocalałych sprzed wielu stuleci elementów architektonicznych. Są i tacy, którzy próbują odrzeć poznańską świątynię z przypisywanej jej przez wieki królewskości, kwestionując ją jako miejsce pochówku pierwszych władców. Po raz pierwszy na łamach Kroniki Miasta Poznania (1/2003) toczy się zażarta dyskusja różnych badaczy dawnych dziejów Poznania o kształt, funkcje i zadania jednego z najważniejszych budynków w mieście. Niejako przy okazji tej wymiany poglądów wyłania się obraz średniowiecznej wyspy i ludzi ówcześnie tam żyjących - jak wyglądały ich domostwa, co jedli, w co się ubierali, jak się bawili, gdzie kończyli swą ziemską wędrówkę.
Pomysł na tom Kroniki poświęcony Ostrowowi Tumskiemu powstał z okazji jubileuszu miasta, ale trochę jakby na opak. 750 lat to zaledwie fragment historii Poznania, nasi przodkowie są jeszcze paręset lat starsi!

Załączniki

Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Wybierz poniżej kolejną, żeby czytać dalej