Niemal trzy lata temu wykorzystała go w ten sposób Agata Biziuk, realizując w Teatrze Animacji spektakl "Pan Tadeusz. Ostatni zjazd". W tamtym przedstawieniu - ciekawym, zabawnym i twórczo uwspółcześniającym wybrane wątki pierwowzoru - muzyka również pełniła bardzo ważną rolę, jednak kompozycje Piotra Klimka nie nawiązywały do jednego, wyrazistego gatunku czy stylu. Zaproszony do pracy w Teatrze Polskim Kamil Białaszek - student reżyserii warszawskiej Akademii Teatralnej, od kilku lat odnoszący sukcesy na scenie muzycznej, gdzie znany jest jako raper Koza - doskonale zdawał sobie sprawę, że rytmiczna regularność, parzyste rymy i melodyjna płynność trzynastozgłoskowego tekstu czynią z niego niezły materiał dla hiphopowej "nawijki". Białaszek wykorzystał swój talent, kompetencje i doświadczenie, tworząc spektakl, którego język - dobrze rozpoznawany przez śledzących różnorodne muzyczne trendy potencjalnych widzów - wzbogaca krajobraz polskiego teatru. "Nowy Pan Tadeusz, tylko że rapowy" urozmaica także repertuar Teatru Polskiego, który tym tytułem - na nieco innej zasadzie niż w przypadku "Kolorowych Snów" w reżyserii Szymona Adamczaka i Wojtka Rodaka - znów wzbudził zainteresowanie młodej, zbyt często zdystansowanej wobec propozycji scen dramatycznych, publiczności.
Pomysł reżysera na osadzenie akcji i postaci "Pana Tadeusza' we współczesnych realiach był prosty: zamek Horeszków, dwór Sopliców i zaścianek sprowadzone zostały do wspólnego mianownika małomiasteczkowego osiedla. Życie toczy się tu pod zabazgraną graffiti ścianą: pomiędzy karczmą Jankiela, serwującego "pejsatą" wódkę i "wegemacę", a przyozdobionym polską flagą śmietnikiem. Konsekwencje tej decyzji to zacieśnienie perspektywy i ograniczenie przestrzeni prezentacji, a także spłaszczenie stratyfikacji społecznej. Upodobnionych do siebie bohaterów literackiego pierwowzoru trudno zidentyfikować i odróżnić. Niemal wszystkie postacie - poza ociekającą wyzywającym erotyzmem Telimeną i eleganckim Hrabią - chodzą tu w dresach. Wszystkie - piją wódkę wprost z butelek i "pudrują noski" tabaką od Robaka. Każdy wydaje się jakoś "umoczony" w niejasny przestępczy proceder, a ich odwołania do religii czy ojczyzny - jak zwykle w Polsce, gdzie słowa są ważniejsze od czynów - okazują się tylko pustymi hasłami. Podobną rangę mają dzielące ich spory, które jawią się jako efekt chwilowych emocji, zapalczywości i spontanicznych reakcji na działania innych. O tym, jakie zasady rządzą tym światem, najlepiej świadczy fakt, że majora Płuta (Paweł Siwiak) - który jest tu policjantem, czyli "psem" - nienawidzą wszyscy. W pstrokatej różnorodności nikt się nie wyróżnia. Nikt nie może więc przejąć przewodnictwa nad grupą, co akurat trafnie oddaje spadek "szlacheckiego" narodu po szlacheckim warcholstwie.
Mozaikowa kompozycja rapowego musicalu przeplata działania i dialogi postaci muzycznymi "kawałkami", które - choć najczęściej rapowane - przypominają co do zasady brechtowskie songi. Skandowanym oraz śpiewanym przez aktorki i aktorów wersom towarzyszą odtwarzane przez didżeja - to najnowsze wcielenie niedoścignionego cymbalisty Jankiela (niemal niewidoczna na scenie, przez większość spektaklu siedząca przy konsoli w rudej peruce Ewa Szumska) - podkłady muzyczne. Wiele wykonywanych tak numerów, choć dopowiadają prezentowane sytuacje i uzupełniają wspominane konteksty, mogłoby funkcjonować poza przedstawieniem, jako samodzielne utwory muzyczne. Niezależnie od tego, czy wykorzystują oryginalne wersy Mickiewicza, ich przepisane wersje czy autorskie frazy, ich jakość nie ustępuje twórczości najbardziej błyskotliwych współczesnych polskich raperów. Białaszek kolejny raz udowodnił, że potrafi usłyszeć oraz okiełznać rytm i melodię języka polskiego, nie tylko nie gubiąc przy tym jego znaczeń, ale też odkrywając nowe, nieoczywiste sensy w jego poetyckim potencjale. Większym problemem są dialogi i sytuacje, konstruowane pomiędzy utworami: choć kreślą rozpoznawalne zdarzenia i relacje, pozostawiają wrażenie niespójności, fragmentaryczności i niekonsekwencji. W efekcie fabuła się rwie, a jej niejasności utrudniają zrozumienie motywacji postaci. Niezależnie od tego, czy - wyjątkowo - stojąc w teatrze, poczujecie się Państwo zdezorientowani opowiadaną historią, czy też będziecie przyjmować ją z wyrozumiałością, muzyczna strona spektaklu może wynagrodzić wam większość trudów.
Współpracujący z Białaszkiem muzycy znakomicie wykonali powierzone im zadania. Mateusz Augustyn i sześcioosobowy kolektyw Natura 2000 - co w kontekście współczesnego rapu raczej nie powinno zaskakiwać - wykorzystują przeróżne style, prowadząc publiczność od ulicznego gangsta i pojedynków na rymy, przez surowe, mocne bity, po nawiązania do disco polo i lirycznych, melodyjnych piosenek z soulowym zacięciem. Grający na co dzień w repertuarze dramatycznym aktorzy i aktorki Teatru Polskiego umiejętnie weszli w role wokalistów i wokalistek, tylko czasami dopuszczając, by dynamika postaci przejęła zbyt dużą kontrolę nad ich obecnością na scenie (co zdarza się Michałowi Kalecie w roli księdza Robaka). Zadania aktorskie i wokalne szczególnie sprawnie łączy Kornelia Trawkowska - świetna w roli uwodzicielskiej, wyróżniającej się stylem Telimeny. Bardzo dobre wrażenie pozostawiają też, występujący w Polskim gościnnie: znany tu z "Delivery Heroes" Denis Kudijenko (panujący nad wszystkim hypeman Wojski) oraz Oliver Woodcock (Asesor: hiphopowy "wariat").
Podobnie jak w klasycznych musicalach w zasadzie nie wiadomo, dlaczego muzyka nagle przejmuje kontrolę nad akcją, jednak akurat to nie przeszkadza mi w najmniejszym stopniu. Sceny aktorskie i projekcje wideo wydają się jedynie - nie zawsze fortunnym - spoiwem kolejnych "wykonów", największą wartością tego "Pana Tadeusza" są bowiem rapowe kawałki. Sędzia (Jakub Papuga) rymuje o wychowaniu młodzieży, czemu towarzyszy wymowna choreografia z pasami, w polskiej tradycji odpowiadającymi za domową edukację. Kłótnia Asesora i Rejenta (Mariusz Adamski), która zaczyna się od sporu o spojlery stuningowanych samochodów, przechodzi w rap o charcim ogonie. Gerwazy (Piotr Kaźmierczak) nawija Hrabiemu (Piotr B. Dąbrowski) o winach Jacka Soplicy, a Tadeusz (Alan Al-Murtatha) o nostalgii za krajobrazem czasów swojego dzieciństwa, wyciętymi drzewami i bramami, w których wiele razy stał pijany. Trawkowska z imponującą sprawnością śpiewa monolog Telimeny z księgi ósmej, przypominając, że Mickiewicz nie rymował tylko o szlacheckich muchach, żabach w stawie czy kawie ("Niewdzięczny! Szukałeś wzroku mego, teraz go unikasz"). Dobrze wypada też choreografia Bartosza Dopytalskiego; szczególnie w scenie z ogórkiem, w której Telimena dokonuje symbolicznej kastracji Hrabiego, czy podczas poloneza, rozegranego jako ustawka dwóch stronnictw.
"Nowy Pan Tadeusz, tylko że rapowy" inspiruje, zapada w pamięć i znakomicie urozmaica brzmienia poetyckiego oryginału. Jednak pozostawia też istotne wątpliwości. Pamiętając, że Mickiewiczowski poemat składa się głównie z opisów szlacheckiego życia, które przyprawione zostały nutą nostalgii, a jego kulturowe znaczenie wynika z podtrzymywanej sztucznie aktualności mitu Soplicowa, od adaptujących go artystów oczekiwałbym czegoś więcej niż prostych, gimnazjalnych skojarzeń, traktowanych jak błyskotliwe pomysły interpretacyjne. Szczególnie jeśli sugerują homofobię, ksenofobię i szowinizm, od których środowisko polskiego hip-hopu nie jest przecież całkiem wolne. Samo zestawienie tabaki od Robaka z narkotykami nie jest tak bolesne, jak podporządkowanie temu skojarzeniu całej roli granej przez Kaletę. Telimena ciekawie ubarwia spektakl, dopóki nie zdamy sobie sprawy, że jest projekcją seksistowskich fantazji. Ukazanie niedźwiedzia jako grzebiącego w śmietniku człowieka, zaatakowanego bez powodu przez podwórkowych chuliganów, niepokoi bardziej niż antysemickie menu w karczmie Jankiela. Te i kilka podobnych, uwierających mnie w metaforycznym bucie kamyków nie przeszkadzają mi jednak docenić ogólnej formuły spektaklu Białaszka, który polecam nie tylko fanom Kozy.
Piotr Dobrowolski
- "Nowy Pan Tadeusz, tylko że rapowy"
- reż. Kamil Białaszek
- Teatr Polski
- recenzja z 28.01
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025
Zobacz także
Zobacz również

Na miarę potrzeb i ambicji

Jeżycjada! Pół wieku uśmiechu

Mistrz Chełmoński w Poznaniu
