JA TU TYLKO CZYTAM. Plus i minus

Null to ostatni okop ukraiński przed liniami wroga. Choć zazwyczaj to raczej dziura w ziemi. To w takich właśnie jamach kryją się przed wszechwidzącymi dronami "mobiki" i "dobrowolcy". A wśród nich bohaterowie nowej powieści Twardocha - polski ochotnik Koń, Jagoda i paru innych straceńców.

Człowiek o głowie ptaka, czyta - grafika artykułu
Ja tu tylko czytam, rys. Marta Buczkowska

"Null" to porażająca powieść o wojnie na bezsensownych przyczółkach po drugiej stronie Dniepru. Nie napisana "w sprawie" i wcale nie ku pokrzepieniu serc. Prawda?

Choć "Powiedzmy, że Piontek" z ubiegłego roku stanowi odstępstwo od reguły, Twardoch przyzwyczaił nas do powieści epickich, rozpisanych na dekady i pokolenia. W Marginesach zadebiutowal jednak książką kameralną, klaustrofobiczną, której akcja - nie licząc licznych retrospekcji sięgających lat 90. - zamyka się w kilku dniach i kilku nocach roku 2024, na wschodnim brzegu Dniepru, po dwóch latach "pełnomasztabnej", czyli wojny pełnoskalowej.

Miejsce akcji to kilka jam w ziemi, piwnic z betonowym lub drewnianym stropem. W nich czekają na swoją kolej "morpiechy", piechota morska Sił Zbrojnych Ukrainy, zarówno "dobrowolcy", czyli ochotnicy, jak protagonista Koń i jego towarzysz Jagoda, jak i "mobiki", czyli pochodzący z mobilizacji fatalny materiał żołnierski pokroju Leoparda. Między jamami z wodą po kostki rozciągają się nieprzyjazne podmokłe tereny, martwa, niedostrzegalna natura. I to na nich, pod osłoną nocy, rozgrywają się działania lekkiej piechoty - rozpoznanie, minowanie (przez specnaz), i w końcu odpierania "mięsnych ataków" Rosjan (o których nie mówi się inaczej niż "pidary", czyli "pedały").

Jest tu frontowa nuda i nieznośne napięcie. Heroizmu za to niewiele - jest parcie na zwieracze i kulenie się przed ostrzałem artyleryjskim, a przede wszystkim przed dronami - "efpiwiszkami" (drony typu FPV - first person viev - przyp. red.) i innymi. Futurystyczny lęk przed niewidzialnymi i niesłyszalnymi pojazdami z nieba stał się rzeczywistością. Nie widać czołgów i helikopterów, Rosjan zresztą też niewielu. Sama świadomość bycia obserwowanym przez drony sieje spustoszenie, zanim jeszcze obok spadną granaty 40 mm.

Twardoch przedstawia ludzi z krwi i kości, którzy są tak wiarygodni, ponieważ istnieją lub istnieli naprawdę - rzecz jasna na tyle, na ile to możliwe w fikcji literackiej. To żołnierze, których pisarz poznał podczas licznych wypraw do Ukrainy z zakupionymi za pieniędze ze zbiórek terenówkami, celownikami i dronami. Jak lekturę uzupełniającą do "Nulla" polecam wojenne reportaże kryjące się za paywallem "Wyborczej". Tam są twardochowe inspiracje, a nawet surowe fragmenty powieści.

Główny bohater, Koń, to około 45-letni Polak, po dziadku po części też Ukrainiec. Tożsamość jest nieoczywista, ale to nie opowieść o trudnych relacjach polsko-ukraińskich, wbrew temu, jak się "Nullę" promuje. Nieoczywista i mglista jest historia Konia - jego rodzinna trauma i kaliber winy, którą chce odkupić na froncie. Jego pierś rozrywa "thumos". "Gniew, bogini, opiewaj Achilla Pelidy" - pierwszy wers "Iliady" powraca tu jak gorączkowe natręctwo pogrążonego w autoagresji umysłu, patos kontrastuje z wiadrem z odchodami.

Według autora książki, Koń to najbardziej fikcyjna postać w "Nullu". Niemniej odbija się w nim Twardoch - jego wolontariat, zamiłowanie do broni, w końcu jego wybijająca się inteligenckość. Koń w dawnym życiu był profesorem historii. Oczywistym intertekstem okazuje się "Komu bije dzwon" Ernesta Hemingwaya (wydany zresztą niedawno w Marginesach w nowym tłumaczeniu).

Podobieństwo Konia do Roberta Jordana jest zresztą zdemaskowane, a później wykpione, bo tamten chociaż wysadzał ważny most, a ten nic ważnego nie robi. Ale sam Twardoch ma sporo wspólnego z Hemingwayem. I to nie tylko tym relacjonującym z Ebro, ale też tym, który kilka lat później, na pokładzie jachtu "Pilar" patrolował wybrzeże Kuby w poszukiwaniu niemieckich U-Bootów. Obaj wzięli udział w wojnie. Twardoch, jak sam przyznaje, osobiście podwiesił na dronie granat, który niebawem spadł na Rosjan. I jak przyznawał w rozmowie z Tomaszem Stawiszyńskim, wojna jest dla niego doświadczeniem formującym, podobnie jak dla Papy Hemingwaya.

Odniesienia do literatury wojennej moglibyśmy tu mnożyć, ale nie ma czasu - sam odarty ze skóry koń z okładki tylnej książki przywodzi na myśl "Konia na wzgórzu" Eugeniusza Małaczewskiego. Przejdźmy jednak do kolejnych postaci. Numerem dwa jest Jagoda - oczytany Ukrainiec po 30-tce, bywalec berlińskich klubów, łamacz serc, weteran ATO (operacji antyterrorystycznej na Ukrainie), a w końcu jeniec wojenny donbaskich "separów" (prorosyjskich separatystów - przyp. red). Gdy Putin szykował się do ataku w roku 2021, on usłyszał "pieśń myśliwego". Zabrał ze sobą czytnik Kindle, na nim 700 książek, i ruszył na front, bo ktoś musiał pokazać "mobikom", jak walczyć. Podobnie jak Koń relacje z rodziną ma przynajmniej skomplikowane.

Między żołnierzami rodzi się piękna braterska, a trochę nawet trochę ojcowsko-synowska więź. Za archetypiczny, rozbuchany seksualnością, pierwiastek kobiecy odpowiada w "Nullu" Zuja, wolontariuszka, kochanka Konia, doświadczona przez wojnę w najgorszy sposób, w jaki może być doświadczona przez wojnę kobieta.

Następnie pojawia się szereg żołnierzy obrazujących bardzo odmienny stosunek do wojny w społeczeństwie ukraińskim. Jest komandos Małpa, który wyrywa się za linie wroga, ale nie przeklina i korzystał z usług maga z Tadżykistanu, Aryjec, który nosi szewron dywizji SS-Galizien na złość "denzayfikującym" Ukrainę Rosjanom (czyli "pidarom"), jet także, legendarny, otoczony kultem Szakal, który jako pierwszy kazał strzelać do Rosjan w 2014, pionier walki dronami - Szabla czy świetnie zakonserwowany skansen ZSRR, Leopard. Żołnierz nie ma nazwiska, bo nazwisko było w innym życiu, ma "pozywnyj", czyli ksywkę.

Do frontowej narracji - w której nie ma miejsca na gloryfikację ukraińskiej armii, sporo zaś znajdzie się przytyków w stronę wszechobecnego kolesiostwa, fatalnego zorganizowania oraz powidoków Armii Czerwonej - przebijają się obrazki z dawnego życia Konia albo jego krótkich pobytów na przepustce. Szczególnie interesujące są te z wyjazdów do Kijowa, pełnego "uchylantów", w którym w najlepsze bawią się gangsterzy i kobiety ze "zrobionymi" ustami (Twardoch nie lubi zrobionych ust, można to odczuć kilkukrotnie) podjeżdżający pod restauracje samochodami S-klasy, a przedstawiciele zagranicznych firm - w wozach lepiej opancerzonych niż te z frontu - bogacą się na wojnie jak Stanisław Wokulski. Nie można więc zarzucić Twardochowi, że pisze propagandę. Choć na pewno sporo osób ucieszy się, że choć o Zełeńskim jest niewiele, to jest niedobrze.

"Nulla" wyróżnia - jednak nie na tle innych powieści autora - narracja drugoosobowa. Wszechwiedząca instancja nadawcza zwraca się bezpośrednio do Konia, raz tylko do Jagody. Możemy zastanawiać się, czy ten sposób snucia opowieści to obronny mechanizm psychologiczny, dysocjacja lub próba zdystansowania się od ciała w obliczu bycia ku śmierci, "thumos", czy też głos pradawnych bogów poprzedzający rozwój samoświadomości. Twardoch wypracował idiom, który jest brawurową próbą nadania językowi polskiemu ukraińskiej melodii i osobliwości (tak jak hiszpanizować angielski próbował Hemingway w "Komu bije dzwon"). To istny kon (ń)glomerat słowiańszczyzny. Niemal każda wypowiedź, po polsku w większej części, naszpikowana jest terminami pochodzenia ukraińskiego i rosyjskiego oraz wojskową terminologią. "Plus" to tak, "minus" to nie, "dwochsotyj" (dwusetny) to ranny, "triochsotyj" (trzysetny) to zabity, "tank" to czołg, a "połon" to niewola.

Jak zawsze Twardoch wykazuje się olbrzymią dokładnością w opisie wyposażenia i uzbrojenia. Sprawność narracyjna i kompozycyjna, wartość dialogów, autentyczność postaci i żołnierska skrupulatność sprawiają, że, jakkolwiek źle to świadczy o czytającym, "Null" okazuje się bardzo angażującą powieścią wojenną i zapewnia mnóstwo niezdrowej satysfakcji. Oto jak wygląda "modern warfare".

Oczywiście jeśli ktoś twardoszczyzny nie lubi, będzie miał z książką problemy, choć nie znajdzie w niej kilku popularnych twardochizmów. Śląsk? Minus. Żagle? Minus. Boks? Minus (ale prawie plus). Bhagawadgita i praszczury? Plus. O ile język uważam za świetny, są i takie fragmenty, przy których warto zapiąć pasy. Jak np.;

" [...] chyba że Zuję akurat pożera ciężka, czarna maź rozpaczy, która spływa na nią czasem, wdziera się do jej kijowskiego mieszkania otworami wentylacyjnymi i przez uchylone okna, otula ją, wypełnia przez usta, nos, uszy, oczy, pochwę i odbyt, aż Zuja pełna jest tej czarnej mazi, wzdęta od niej [...]"

Oj minus. Na plus za to zasługuje ekspresja, dzięki której Twardoch świetnie zagęszcza akcję i oddaje aktualną kondycję psychiczną postaci. Choćby przez strumień świadomości i atrofię interpunkcji.

"Null" nie jest ku pokrzepieniu serc. Nie jest o sprawie, jest o egzystencjalizmie, o grozie śmierci, ale też o realizmie politycznym. Ważnym punktem odniesienia dla Konia, historyka przecież, okazuje się "Dialog melijski", czyli fragment "Wojny peloponeskiej" Tukidydesa. Przypomnijmy - jest V wiek przed naszą erą. Ateny, prowadząc wojnę ze Spartą, najeżdżają neutralną, ale sprzyjającą Sparcie wyspę Melos. Każą Melijczykom złożyć broń, bo mają miażdżącą przewagę. Melijczycy nie chcą, bo wierzą w odsiecz Spartan. Mają też prawo się bronić. Ale nie dają rady - Ateńczycy wybijają wszystkich mężczyzn, biorą w niewolę kobiety i dzieci.

Koń ma wyrobione zdanie na temat decyzji Melijczyków. Podobnie zresztą jak na temat decyzji Becka z 1939 roku. Dlaczego więc inaczej jest w przypadku Ukrainy, do bram której zapukała "minomiotami" (możdzierzami) Rosja? Bo tym razem Spartanie naprawdę mogli przybyć z odsieczą. I przybyli.

A jednak "Null" jest w oczywisty sposób budujący, choć to nie "call to action". Bohaterowie przeważnie nie wierzą w rychły pokój z Rosją. I w to, że jest coś poza wojną. Odzyskanie ziem sprzed 2014 roku wydaje się nierealne. Śmierć - pewna. Twardoch wydobywa jednak z pokładów cynizmu okopowe braterstwo istot ludzkich i bohaterstwo dalekie od homeryckiego patosu. Daje nam taki heroizm, jaki tylko możliwy jest w błotach po drugiej, złej stronie "Ojca Dniepru" - Styksu oddzielającego żywych od zmarłych, po którym z obawy przed "epiwuszkami" nie pływa już Charon.

Jacek Adamiec

  • Szczepan Twardoch, Null
  • Wydawnictwo Marginesy