LUBIEWO. Dziady i "cioty"

Bohaterki "Lubiewa", Patrycja i Lukrecja, to dwie podstarzałe "cioty". Siedzą w skromnym mieszkaniu, w którym czas zatrzymał się na głębokim PRL-u, i wspominają. Żołnierzy rosyjskich z koszar, Pikietę, czyli wrocławski park pedała, bar z napisem "Orbis" na szybie, który od wewnątrz nabierał egzotycznego brzmienia: "Sibro". Przeginają się, świntuszą, wdzięczą do publiczności. Opowiadają o pierwszych razach, i tysiącu kolejnych. O "chcicach", "lujach" i importowanym z zachodu HIV-ie. Są w tym zabawne, bo oczywiście nic tak nie śmieszy jak facet udający babę i mówiący cienkim głosikiem "k***a". To drażni, bo z początku wydaje mi się, że (znów!) będziemy się śmiać z grubawych facetów w kolorowych, przykrótkich golfach z charakterystycznie wygiętą dłonią. Ale o tym za chwilę.
"Lubiewo" w reżyserii Piotra Siekluckiego to też dziady. Patrycja i Lukrecja przywołują ze swojej pamięci koleżanki z Pikiety: Dżesikę, Lady Pomidorową, Piękną Helenę, Jaśkę od księdza. Symbolicznie podpalają na ich cześć wódkę w kieliszkach. Kto inny poza nimi mógłby to zrobić? Nikt. Za ciotami z Pikiety, "odrażającymi, złymi i brzydkimi" - jak mówi o nich Michał Witkowski, autor książki, na podstawie której powstał spektakl - nie tęskni nikt. Nikt ich nie wspomina. Wraz ze śmiercią Lukrecji i Patrycji zupełnie wyginą, ustępując miejsca "gejom" i "homoseksualistom" - gatunkowi lepiej przystosowanemu do współczesności, wyemancypowanemu, światowemu. Lukrecja i Patrycja to relikty komuny, starego świata, który wspominają z rozrzewnieniem. Tak jak swoją młodość. Gdyby istniało muzeum gejostwa, one dwie znalazłyby się na jakiejś zakurzonej wystawie w kącie, gdzie mało kto zagląda. Tymczasem na scenie oglądamy je w towarzystwie głosu Krystyny Czubówny, który w przerwach rzeczowo wyjaśnia, tak jak robi to od lat w filmach przyrodniczych oraz innych przedstawieniach, unikatowość tego, co mamy przed oczami.
Ile w "Lubiewie" jest teatru? Ano niewiele. Niewiele takiego, którego nie ma w prawdziwym życiu. Po początkowym rozdrażnieniu z powodu tego, że znów mam się śmiać z "przegiętych ciotek", z czasem łapię się na tym, że lubię tę Patrycję i Lukrecję. Nie da się inaczej. Aktorzy są w tych rolach bardzo prawdziwi. Albo prawdziwe "ciotki" tak dobrze grają. "Lubiewo" to więc teatr przezroczysty, dokumentalizujący, opowiadający w skali 1:1 o teatrze wziętym wprost z życia. Szkoda jedynie, że nikt nie pyta, skąd tyle teatru w realnym życiu.
Natalia Grudzień
- "Lubiewo" wg powieści Michała Witkowskiego
- spektakl Teatru Nowego w Krakowie
- Teatr Polski, Duża Scena
- 9.11, g. 17 i 19.30
Zobacz również

Jamajskie serce Warszawy

JA TU TYLKO CZYTAM. Król outsiderów

S-O-S
