grafika z logotypem Biuletynu Miejskiego

Biuletyn Miejski

Pracuję, żeby pływać

Rozmowa z Witoldem Małeckim, członkiem Klubu Żeglarskiego Politechniki Poznańskiej, informatykiem, żeglarzem, gitarzystą Grupy Trzymającej Ster, autorem piosenek żeglarskich, jedynym poznaniakiem, który samotnie wziął udział w Regatach Poloneza 2013 i zajął drugie miejsce.

Witold Małecki - grafika artykułu
Witold Małecki

Od kiedy żeglujesz?
Od 14. roku życia. Pod koniec szkoły podstawowej pojechałem na obóz żeglarski na Mazury. Bardzo mi się spodobało. Jeszcze w tym samym roku pojechałem na Zalew Wiślany i zrobiłem kurs na stopień żeglarza. W liceum zrobiłem kurs na sternika, a na pierwszym roku studiów po raz pierwszy sam zorganizowałem rejs mazurski. Pożyczyłem dezetę, zabrałem 10 osób i popływaliśmy sobie. A potem Mazury stały się dla mnie drugim domem na wiele lat.

Kiedy Mazury stały się dla Ciebie za ciasne?
Kiedy uświadomiłem sobie, że nie są już takie, jak kiedyś, że stały się bardzo komercyjne i straciły to, co pamiętałem z okresu liceum i studiów. Zacząłem więc szukać czegoś więcej.

To więcej oznaczało morze?
Tak. Byłem studentem drugiego roku informatyki, kiedy zapisałem się do Klubu Żeglarskiego Politechniki Poznańskiej. Jeździliśmy do Szczecina i remontowaliśmy drewnianą łódkę, 14-metrowego opala. Nazywała się "Smuga Cienia". W 1988 r. popłynąłem tą łódką ze Świnoujścia do Irlandii. To był do tej pory mój najdłuższy rejs morski, trwał 6 tygodni, i jednocześnie najtrudniejszy. Sztorm dochodził do 11 w skali Beauforta, a ja uważałem, że na morzu musi tak być.

Pamiętasz pierwszy rejs morski, który sam zorganizowałeś?
Najpierw jachtem tango 780 popłynęliśmy dookoła Rugii, a potem złomowatym carterem z Gdyni przez Władysławowo do Gdyni. Kiedy już miałem patent sternika morskiego (robiłem go też na opalu, na "Polskim Lnie"), zacząłem pływać po morzu więcej. Byłem na Spitsbergenie, na Morzu Śródziemnym i oceanie.

Start w tegorocznych Regatach Poloneza był Twoim pierwszym samotnym rejsem?
Pierwszym.

Dlaczego się na to zdecydowałeś? Kolejne wyzwanie?
Chciałem zrobić coś, co będzie dla mnie nowe i żeby miało coś wspólnego z regatami. Wcześniej próbowałem się ścigać, ale robiłem to w regatach amatorskich. Zauważyłem też, że załoga nie jest mi potrzebna, żeby obsługiwać jacht. Poza tym zafascynował mnie start Zbigniewa Gutkowskiego w regatach Velux 5 Oceans Race w 2010 r. Płynął dookoła świata na jachcie 60-stopowym, samotnie. Byłem jego wiernym kibicem, śledziłem całą drogę, wiedziałem, gdzie jest i co się u niego dzieje. Kiedy dopływał do mety, zorganizowałem rejs u wybrzeży Bretanii, gdzie te regaty się kończyły. Pomyślałem wtedy, że chciałbym poczuć, jak to jest płynąć samotnie.
W 2010 r. reaktywowano po latach bałtyckie Regaty Poloneza Świnoujście - wyspy Christianso - Świnoujście. Wówczas wystartowało kilka łódek, a w 2013 r. już 42 załogi jednoosobowe i około 30 dwuosobowych. Wśród nich byłem ja.

Nie masz własnej łódki, musiałeś ją wypożyczyć. Skąd ją wziąłeś i dlaczego cartera?
Miałem dwie możliwości. Pierwszą ofertę odrzuciłem, bo to była propozycja z okolic Gdańska i miałbym za mało czasu, by dopłynąć na regaty do Świnoujścia i wrócić do Gdańska w ciągu tygodnia czarteru. Wykorzystałem więc drugą możliwość - wypożyczyłem łódkę u Ryszarda Klimka w Szczecinie. Miał cartera. Wspominałeś o pływaniu na carterze. Tak. Pływałem na tak wysłużonym carterze, że przypominał kupę złomu. Ale pan Klimek powiedział, że ma jacht w bardzo dobrym stanie. Obejrzałem go i stwierdziłem, że takiego cartera jeszcze nie widziałem. Nazywa się "Grenada". Ma 9,12 m długości, 1,5 m zanurzenia, ok. 2,5 m szerokości, waży 4200 kg. Jest stosunkowo ciężki, wąski, ma mały kokpit i wąską rufę, może nim pływać 5 osób. Za to jest bardzo dzielny.

A jak obsługuje się go w pojedynkę?
Bez problemu. Oczywiście pod warunkiem, że jest do tego przystosowany. Najważniejsze, żeby wszystkie potrzebne liny sprowadzić do kokpitu, by z niego nie wychodząc postawić foka, wybrać szoty, postawić spinakera, refować grota. Oczywiście trzeba iść do masztu, żeby postawić grota, ale to się robi rzadko. Trzeba też pójść na dziób, żeby zmienić foka, bo akurat ta łódka nie ma rolera, tylko zmieniane żagle. Ale dzięki temu bardzo efektywnie pływa na wiatr. Dobrze, że ma rumpel, a nie koło sterowe, bo człowiek jest w stanie opanować różne rzeczy i parę linek. Miałem autopilota, dzięki niemu mogłem wykonywać różne czynności, nawet położyć się na koi trzy razy po 15 min, ale 95 proc. trasy płynąłem, sterując z ręki, bo to było efektywniejsze. Urządzenie, które miałem, potrafi utrzymać kurs kompasowy pod warunkiem, że nie ma dużej fali i częstych zmian siły wiatru.

A fala była duża?
Tak. W drodze powrotnej z Bornholmu do Świnoujścia dochodziła do 4, momentami 5 m i była mocno nieregularna. Wiatr był silny, może nawet za silny, ale sprzyjający.

Nie musiałeś halsować, wracając?
Ja nie musiałem, ale niektórzy tak. Wiatr wiał z kierunków od zachodniego do południowo-zachodniego. Na starcie wiało 4-5 w skali Beauforta, potem do wysp Christianso już jakieś 6-7. Prognozy mówiły, że wiatr będzie odkręcał na północ i będzie słabł. Ale nie odkręcał i nie słabł, tylko się wzmagał. W drodze powrotnej wiało już regularne 7 do 8 B. Warunki były takie, że - biorąc poprawkę na dryf - trzeba było trzymać kurs ostro do wiatru. Gdybym płynął na autopilocie, nie trafiłbym do Świnoujścia i musiałbym na końcu halsować.

Twoje kalkulacje przyniosły taki efekt, że zająłeś drugie miejsce w klasyfikacji generalnej.
Startowałem w dwóch klasach. W klasie carter, czyli wśród jednakowych łódek, których było 4 w klasie jednoosobowej i tyle samo w dwuosobowej. Przypłynąłem pierwszy wśród wszystkich carterów. A druga klasyfikacja to była tzw. klasyfikacja KWR, czyli Klasycznego Współczynnika Regatowego, do którego podstawia się różne cechy łódki, które da się określić liczbami: długość, szerokość, zanurzenie, ciężar, powierzchnia żagli itd. Czas, w którym jacht przepłynął regaty, przemnaża się przez ten współczynnik i tak przeliczone czasy porównuje się między sobą. Puchar Poloneza zdobywa ten, kto zdobędzie pierwsze miejsce w KWR. Ja byłem drugi.

Jaki miałeś czas?
Do tej pory rekord trasy nowoczesnym jachtem wynosił niecałe 36 godzin. A ja na starym carterze przepłynąłem ją w 29 godzin i 12 minut. Nie mówiąc o Zbyszku Gutkowskim na jachcie Energa, który zrobił to w 14 godzin i 40 minut.

Przy silnym wietrze i sporej fali woda przelewa się przez łódkę, a Ty spędziłeś na niej ponad dobę. Jak zniosłeś to fizycznie?
To nie było problemem. W takiej sytuacji bardzo ważna jest ilość czasu, którą spędziło się wcześniej na morzu, bo wtedy wiadomo, że to, co tam się dzieje, nie jest końcem świata. Mokry nie byłem, bo mam sprzęt. A na mecie czekała na mnie żona i dzieci, którzy od początku mnie wspierali i kibicowali.

Kiedy planujesz następne samotne regaty?
Nie wiem, ale na pewno będą.

Czym jest dla Ciebie żeglarstwo?
Mój tata kilka miesięcy temu przypomniał mi coś, co powiedziałem, kiedy u progu mojej kariery zawodowej rozmawialiśmy o mojej przyszłości: Tato, ja pracuję po to, żeby pływać.

Rozmawiała
Danuta Książkiewicz-Bartkowiak