Pasjonat motoryzacji

Znakomity kierowca i pilot rajdowy, czterokrotny mistrz kraju Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski. Uczestnik największych krajowych i zagranicznych imprez rajdowych. Spiker zawodów wyścigowych i rajdowych, a wreszcie także nauczyciel doskonalenia techniki jazdy samochodowej.
Wypadek Jamesa Deana
Zdarzeniem, które wpłynęło na to, że Andrzej Zembrzuski zainteresował się motoryzacją, był... wypadek samochodowy Jamesa Deana, w którym słynny aktor poniósł śmierć, jadąc swoim porsche.
- To bardzo rozbudziło moją wyobraźnię. Postanowiłem, że kiedyś w końcu dotknę podobnej wyścigówki. Zacząłem kolekcjonować zdjęcia, choć w tamtych czasach to wcale nie było takie łatwe, a większość informacji czerpałem z tygodnika "Motor". Potem jeszcze bardziej moje zainteresowanie się zwiększyło, kiedy z balkonu mieszkania rodziców przy ul. Młyńskiej widziałem auta jadące w Rajdzie Monte Carlo. Te chwile pamiętam do dzisiaj - wspomina.
Na początku lat 60., aby wreszcie spróbować ziścić marzenia, trafił do siedziby Automobilklubu Wielkopolski. - Wtedy z domu miałem bardzo blisko, bo na ul. Mielżyńskiego. Bez własnego auta, bez rekomendacji przyszedłem do automobilklubu i już zostałem, dzięki świetnej atmosferze i dzięki wspaniałym ludziom, których tam poznałem - mówi Andrzej Zembrzuski.
Udane początki
W 1962 roku najpierw kilka razy wystartował z Romanem Derą w rajdach okręgowych. Roman "podkradał" ojcu przedwojennego mercedesa 170V. Jeździł też w tych rajdach z Andrzejem Aleksandrowiczem skodą 100S.
- Sukcesów co prawda nie było, ale ja byłem szczęśliwy, że mogłem być w środowisku i doskonalić umiejętności pilota. Na dobre wchodziłem w świat motoryzacji. A kiedy Ryszard Kopczyk zaproponował mi miejsce na prawym fotelu w swoim wartburgu 1000, to nie wahałem się ani chwili. Nie miałem jeszcze zbyt dużego pojęcia o roli pilota, ale korzystałem ze wskazówek doświadczonych zawodników, Henryka Rucińskiego czy Adama Wędrychowskiego - opowiada Zembrzuski.
W sezonie 1963 z Ryszardem Kopczykiem ukończyli wszystkie eliminacje i zdobyli tytuł wicemistrza Polski w swojej klasie. W następnym sezonie ponownie startował z Kopczykiem, jeździł też w mniejszych imprezach. To z pewnością dawało coraz większe doświadczenie, ale też sporą satysfakcję.
Ze Smorawińskim w BMW
W 1968 roku rolę pilota zaproponował Zembrzuskiemu Adam Smorawiński, wtedy już uznany rajdowiec i znacząca postać polskiego automobilizmu. Smorawiński zmienił swoją warszawę 203 na rajdowe bmw 1600 i obaj wystartowali w zimowym Rajdzie Krakowskim. Wypadli nieźle, bo zajęli trzecią pozycję. Wygrał Sobiesław Zasada w porsche 911, przed Henrykiem Rucińskim w volvo. W następnym sezonie 1969 Smorawiński kupił bmw 2002 i z Zembrzuskim startowali w kolejnych, najważniejszych rajdach zaliczanych do mistrzostw Polski oraz mistrzostwa tzw. Krajów Demokracji Ludowej. Smorawiński z Zembrzuskim zaliczyli m.in. Rajd Trzech Miast Monachium - Wiedeń - Budapeszt, Rajd Pneumant, Złote Piaski Semperit. W tamtym okresie Smorawiński nawiązał współpracę z firmą BMW i stał się dobrym ambasadorem marki w Polsce. Podczas różnych rajdów krajowych i zagranicznych auto było przygotowywane w fabrycznym ośrodku BMW. W 1970 roku załoga otrzymała następne auto, tym razem bmw 2012 TI.
- To było doskonałe auto do rajdów, ale też wymagające dla kierowcy. Szybki, zwarty samochód, a Adam czuł się w nim bardzo dobrze. Pojechaliśmy na Rajd Monte Carlo, jednak musieliśmy się z niego wycofać na jednym z etapów. Ale w kraju wygraliśmy wiele rajdów. W takim sprzęcie po prostu mogliśmy nawiązać walkę z fabrycznym zespołem FSO. Po raz pierwszy zostaliśmy mistrzami Polski w 1970 roku, a potem powtórzyliśmy zwycięstwa w 1971, 1972 i 1973 roku. Z kolei w bmw alpina pojechaliśmy w rajdach Monte Carlo w 1972 i 1973 roku. Ostatecznie zakończyliśmy zmagania na 39. miejscu, a w swojej klasie zajęliśmy czwartą pozycję - przypomina Andrzej Zembrzuski.
W tym okresie spotkała ich też niemiła niespodzianka. Podczas Rajdu Polski, na trasie Cyrla - Zakopane, na jednym z zakrętów wypadli z drogi i spadli z kilkunastometrowej skarpy, która pokryta była powalonymi drzewami. Alpina wbiła się pod karpę jednego z korzeni, ale na szczęście rajdowcom nic się nie stało. Był jednak duży problem z wydostaniem się na drogę. Po długich dwóch godzinach, w dużym błocie, wreszcie dotarli do drogi. W tym czasie inne załogi dotarły do mety oesu i wszyscy się dziwili, gdzie są Smorawiński z Zembrzuskim. Zaczęto ich szukać i zguba w końcu się znalazła. Dopiero następnego dnia przy pomocy ciężkiego sprzętu wojskowego auto zostało wydobyte.
Z Zasadą w morderczym rajdzie
Po czterech latach pilotażu z Adamem Smorawińskim Andrzej Zembrzuski wystartował w imprezach z innymi kolegami: Ryszardem Żyszkowskim, Krzysztofem Różewskim i Markiem Varisellą. Z reguły były to starty w polskim fiacie 125 p. Natomiast w 1978 roku Zembrzuski rozpoczął kolejny etap - został spikerem zawodów wyścigowych na Torze Poznań, który otwarto pod koniec 1977 roku. Jednak w 1978 Zembrzuski zaliczył kolejną wielką imprezę rajdową. Został pilotem Sobiesława Zasady w morderczym maratonie Vuelta America del Sul, czyli po bezdrożach Ameryki Południowej.
- To była piękna przygoda, a może nawet rajd życia. Startowaliśmy w zespole Mercedesa na 250-konnym 450 SLC, z pięcioma innymi załogami. Naprawdę w tym rajdzie startowali świetni kierowcy: Anglik Andrew Cowen z Colinem Malkinem, Tony Fowkes czy Niemcy Kleint i Klapproth. Jechały fabryczne ekipy Citroëna, Renault, Peugeota i Datsuna. Przez prawie pięć tygodni przejechaliśmy prawie 31 tys. kilometrów. Nasze auto było świetnie przygotowane, z automatyczną skrzynią biegów. Było takie samo jak innych kierowców ekipy. Zespół Mercedesa był wręcz perfekcyjny, świetni mechanicy i znakomita logistyka na całej trasie. Na jednym z odcinków na nasze auto wpadł dziki koń, i przez wiele następnych kilometrów jechaliśmy z wybrzuszoną, pokruszoną szybą. Ale naprawdę był to niezapomniany rajd, w którym ostatecznie zajęliśmy świetne drugie miejsce, a przegraliśmy jedynie z Anglikami Cowenem i Malkinem. Gdyby nie awaria płyt akumulatora na jednym z odcinków, to kto wie, czy nie wygralibyśmy całej imprezy - podsumowuje Andrzej Zembrzuski.
Uczyć kierowców
Znakomity pilot startował jeszcze w krajowych rajdach do początku lat 90. Był spikerem na Torze Poznań, ale jednocześnie prowadził rozmowy ze startującymi kierowcami. To z pewnością interesujący rozdział w życiu pasjonata automobilizmu. Potem przez wiele lat był instruktorem w Szkole Doskonalenia Jazdy na lotnisku w Bednarach koło Pobiedzisk. I wszystko wskazuje na to, że Andrzej Zembrzuski, jak to powiedział w jednym z wywiadów, jeszcze długo będzie "uczył ludzi, jak się mądrze posługiwać autami na drodze".
Jacek Pałuba