grafika z logotypem Biuletynu Miejskiego

Biuletyn Miejski

Latające Fortece nad Poznaniem

75 lat temu, 9 kwietnia 1944 roku, nad okupowanym Poznaniem zahuczały silniki ciężkich bombowców. Były to "Latające Fortece", wielkie amerykańskie bombowce B-17. Amerykanie przylecieli do Poznania w Wielkanoc, by zrzucić Niemcom "wielkanocne jajeczka".

Porządkowanie zbombardowanego terenu przez jeńców wojennych, źródło: Instytut Zachodni - grafika artykułu
Porządkowanie zbombardowanego terenu przez jeńców wojennych, źródło: Instytut Zachodni

Bomby o dużym tonażu spadły na niemieckie zakłady zbrojeniowe m.in. fabrykę samolotów Focke-Wulf, fabrykę uzbrojenia DWM i sprzętu radiowego - Telefunken. Nalot przyniósł skutek - Niemcy byli załamani i przerażeni.

Od rozpoczęcia okupacji niemieckiej Poznań był w miarę spokojnym i bezpiecznym miastem. Oczywiście tylko dla Niemców, którzy mieszkali w Posen - stolicy wcielonego do Rzeszy Warthegau (Kraju Warty). Wobec Polaków okupanci stosowali stale bezwzględny terror, prześladowania i wysiedlenia.

Dlatego dla udręczonych polskich mieszkańców Poznania tak ważne były informacje o sukcesach aliantów na froncie, a każde przesunięcie frontu o kilka kilometrów w stronę serca Rzeszy komentowano z nadzieją, że może już w tym roku... koniec wojny. Niestety na koniec wojny przyszło poznaniakom poczekać aż do lutego 1945 r., a zanim tego doczekali, przeżyli jeszcze wiele ponurych okupacyjnych nocy i dni, w czasie których niebezpieczeństwo mogło nadejść z każdej strony - nie tylko z ziemi, ale także z nieba.

Przypadkowa bomba

Zwiastunem rosnących możliwości militarnych aliantów zachodnich był nalot na Poznań przeprowadzony w nocy z 8 na 9 maja 1941 r. Brytyjski bombowiec typu Halifax zmylił trasę w czasie wyprawy bombowej na Frankfurt nad Odrą, a znalazłszy się nad niemieckim miastem, zrzucił na nie bombę potężnego rozmiaru. Trafiła ona w stojącą obok browaru Huggera kamienicę przy ul. Śniadeckich 12 i zniszczyła nie tylko ją, ale także cztery sąsiednie. Łącznie 15 budynków w tej okolicy zostało uszkodzonych w wybuchu jednej jednotonowej bomby! Na części Łazarza wypadły szyby z okien, a odgruzowanie zniszczonej ulicy zajęło ponad trzy tygodnie.

W nalocie zginęło trzech Polaków i 17 Niemców, bo to oni zajęli mieszkania przy ul. Śniadeckich, z których wysiedlono polskich właścicieli. Niemcy zrozumieli tej nocy, że nawet Poznań, położony głęboko na terytorium Rzeszy, z dala od alianckich lotnisk, jest mimo wszystko zagrożony bombardowaniem. Umożliwiały to coraz większe zasięgi brytyjskich i amerykańskich ciężkich bombowców, a później nawet myśliwców. Skutkiem przypadkowego nalotu na Poznań było ściągniecie do Poznania artylerii przeciwlotniczej, a także rozpoczęcie przez Niemców budowy w wielu punktach miasta schronów przeciwlotniczych.

Wielkanocna wizyta

Poznańskie baterie FLAK-u długo jednak milczały, a artylerzyści obrastali w tłuszcz na tyłach frontu wodząc lufami swych dział tylko za celami ćwiczebnymi. Taki spokój panował aż do Wielkanocy 1944 r. W porze "wielkanocnego jajeczka" spokój miasta zburzył basowy dźwięk wielu silników. Chociaż samolotów było tylko 30, to silników aż 120, bo "Latające Fortece" były samolotami czterosilnikowymi obsługiwanymi przez 11-osobową załogę.

Cel wielkanocnej wizyty Amerykanów był konkretny. Bomby miały zniszczyć fabryki niemieckich koncernów zbrojeniowych ulokowane w Poznaniu. Chodziło m.in. o powstrzymanie lub ograniczenie produkcji w fabryce Focke-Wulf Flugzeugbau GmbH produkującej myśliwce, których tak obawiali się amerykańscy i brytyjscy piloci. Celem była także fabryka broni i amunicji DMW zlokalizowana w Zakładach Cegielskiego oraz węzeł kolejowy. Amerykanie zbombardowali również tereny Międzynarodowych Targów Poznańskich, rejon placu Sapieżyńskiego (obecnie pl. Wielkopolski), Al. Marcinkowskiego, Jeżyce, Rataje i Starołękę. Łącznie na miasto spadło 300 bomb burzących i zapalających.

Skala zniszczeń

Największe zniszczenia bomby amerykańskie spowodowały na dworcu: uszkodzony został główny budynek Dworca Głównego, Dworzec Zachodni i Dworzec Letni oraz perony pierwszy i trzeci, zniszczona została poczekalnia dla Polaków, bomby trafiły też w pociągi - jeden z nich wiózł niemieckich żołnierzy na urlop do Rzeszy. Zginęło około 150 żołnierzy. Dokładne dane nie są znane, bo Wehrmacht utrzymywał je w tajemnicy.

Ucierpiał też stojący w pobliżu dworca budynek poczty i Most Dworcowy. Z kolei na terenie MTP została mocno uszkodzona Wieża Górnośląska, która - jak wiadomo - nie została po wojnie odbudowana (na jej miejscu stoi teraz iglica targowa). Na Wildzie, w pobliżu fabryki Cegielskiego, spłonęła Fabryka Mebli "Nowakowski i Synowie", Fabryka Cukierków Mareckiego i Fabryka Kartonów Ziółkowskiego. Zawaliły się bloki mieszkalne przy ul. Górna Wilda, Pamiątkowej, Traugutta, Prądzyńskiego, Rolnej i Partyzanckiej. Na Ratajach zbombardowana została wytwórnia błon fotograficznych "Ero" oraz mały warsztat reperacji samochodów "Tempo".

Oprócz wspomnianych 150 żołnierzy z pociągu wojskowego, zginęło jeszcze 30 cywilnych Niemców i 50 Polaków. Mimo strat nalot wywołał entuzjazm wśród polskiej ludności Poznania. W raportach Delegatury Rządu na Kraj pojawiła się informacja, że poznaniacy komentowali z uznaniem fakt, że amerykańskie bombowce przeleciały z biały dzień cztery tysiące kilometrów nad niemieckim terytorium, by zbombardować Poznań. Oznaczało to coraz bliższy koniec wojny, skoro lotnictwo zajęło się celami w mniejszym mieście, położonym na zapleczu frontu.

Propagandowy pogrzeb

Licząc na zdobycie przychylności Polaków i chcąc wykorzystać atak amerykański propagandowo, władze niemieckie zezwoliły polskiej ludności na zorganizowanie uroczystości pogrzebowych na cmentarzu przy ul. Głównej. Pogrzeb polskich ofiar nalotu odbył się 13 kwietnia z udziałem biskupa Walentego Dymka, zwolnionego w tym dniu z aresztu domowego. Biskupowi zezwolono na odprawienie uroczystości żałobnych w języku polskim, co było o tyle niezwykłe, że od początku okupacji Polaków obowiązywał zakaz uczestnictwa w uroczystościach religijnych. Niebywały był też fakt, że nad grobem polskich ofiar przemówienie wygłosił niemiecki nadburmistrz Scheffler, który złożył wyrazy współczucia rodzinom ofiar "terrorystycznego" nalotu. Na grobie złożyła też wieniec delegacja Wehrmachtu!

Niemieckie uroczystości pogrzebowe odbyły się tego samego dnia w godzinach przedpołudniowych na cmentarzu przy ul. Grunwaldzkiej. Pogrzeb ofiar miał charakter wojskowy. Trumny ofiar bombardowania zostały przykryte flagami ze swastyką i wystawione na widok publiczny. Wartę honorową przy nich trzymali osobiście Arthur Greiser, gauleiter Warthegau i generał artylerii Walther Petzel, dowódca XXI Okręgu Wojskowego.

Wśród Niemców bombardowanie wywołało szok i przerażenie. Zrozumieli, że w Poznaniu nie jest już bezpiecznie, a brytyjskie i amerykańskie bombowce mogą dotrzeć w każdy zakątek Rzeszy. Niemcy zwrócili też uwagę, że nawet duże skupisko Polaków mieszkających w Poznaniu nie odwiodło Amerykanów od zrzucenia bomb na miasto. Powszechnie krytykowano też ospałą i nieskuteczną artylerię przeciwlotniczą, która nie przepędziła Amerykanów. Wszystkie to znaki na niebie i ziemi zwiastowały coraz bliższy koniec III Rzeszy.

Kolejny nalot

Siłę i panowanie lotnictwa alianckiego na niebie nad Europą potwierdziło kolejne bombardowanie Poznania wykonane przez bombowce amerykańskie. Było to w Zielone Świątki, 29 maja 1944 r., gdy kilkadziesiąt "Latających Fortec" metodycznie bombardowało wyznaczone wcześniej cele w mieście i fabrykę Focke-Wulfa na Krzesinach. Nalot był tak skuteczny, że fabryka przerwała pracę na około trzy miesiące, a lotniska nie odbudowano aż do wyzwolenia Poznania w lutym 1945 r. Celnie zbombardowana została również fabryka Telefunkena przy ul. Śniadeckich i warsztaty kolejowe przy ul. Roboczej oraz około 120 innych budynków w mieście. Uszkodzony został m.in. gmach Collegium Minus i budynek Opery.

Amerykańskie bomby spadły też na teren Ogrodu Zoologicznego, gdzie zabiły jednego tygrysa i dwa lamparty. Spłonęły również klatki z lwami i tygrysami oraz ptaszarnia. Ogromne były straty materialne. W kościele Św. Michała na ul. Stolarskiej spłonęło około miliona zgromadzonych tam polskich książek. Niebywały jest fakt, że w tak potężnym nalocie zginęło tylko 41 osób - 25 Polaków i 16 Niemców. Ze wspomnień polskich i niemieckich mieszkańców wynika, że nauczeni doświadczeniem poprzedniego bombardowania, pobiegli do schronów, gdy rozległy się syreny alarmu lotniczego.

W trzech alianckich nalotach na okupowany przez Niemców Poznań zginęły łącznie 143 osoby, a zniszczonych i uszkodzonych zostało około 1300 budynków. Chociaż wydaje się to bardzo dużo, to było to tylko preludium przed prawdziwym armagedonem, który spadł na miasto w styczniu i lutym 1945, gdy na miesiąc stało się polem "Bitwy o Poznań". Ale to już temat na zupełnie inną okazję.

Szymon Mazur

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019