JA TU TYLKO CZYTAM. Południce na ulicach

Paweł Sołtys, jak Marek Nowakowski lata temu, rusza na spacer ulicami Warszawy, miasta palimpsestu. Niesie w sobie kilkuletniego siebie oraz zmarłych przodków, po skroniach spływa mu sierpniowy pot. Idzie z dociekliwością i empatią, po drodze spotyka outsiderów, widma, gołębie i inne miejskie ptaki. Sierpień to proza dzisiejszych albo niedzisiejszych flanerów. XX-wieczna z charakteru, nieco podniosła, czasem nużąca, na szczęście połyskująca w wymiarze językowym.

Rysunkowy, utrzymany w pastelowych barwach baner przedstawiający siedzącego na ławce i czytającego książkę ptaka. Ptak ma ciało małego chłopca, ubrany jest w kardigan i krótkie spodenki. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Paweł Sołtys, muzyk (Pablopavo), poeta i pisarz urodzony w 1978 roku, po raz trzeci przybywa do czytelników jako pełnoprawny prozaik. Zachwycił już czytelników i krytyków Mikrotykami (m.in. nominacja do Nagrody Literackiej Nike), podzielił się też z odbiorcami swoją Nieradością. Po dwóch niewielkich objętościowo tomach opowiadań przyszła pora na pozycję jeszcze krótszą, tym razem jednak wewnętrznie zwartą, bez podziału na utwory, rozdziały i części. Sierpień to proza - bo powieścią czy opowiadaniem nazwać go jakoś nieswojo - stanowiąca zapis realnych i wyimaginowanych spacerów po Warszawie, jedną (nie)wielką kompilacją pobudek, wymarszów, przejażdżek, spacerów, obserwacji, nasłuchiwań i odpoczynków przy piwie. Narrator przemierza myślami Nowolipki, nogami zaś Saską Kępę i Nowy Świat, wpada w odwiedziny na Cmentarz Wolski, podpity spaceruje nad Wisłą, odwiedza plac Zamkowy, szuka duchów na Ochocie i Woli. Wieczorem z kolei wraca do domu otumaniony upałem "niczym porządni ludzie pracą". Następne wyprawy odbywa w gorączkowych snach.

Odwiedzane i mijane podczas wędrówek miejsca uruchamiają opowieści. Pomnik przy rondzie de Gaulle'a odsyła do dzieciństwa narratora i na Kijowszczyznę, a ten przy Pałacu Krasińskich do wielkiego mordu na polskiej kulturze, spopielenia 26 tysięcy rękopisów w bibliotece na Okólniku po powstaniu warszawskim. Ulica Francuska pamięta Osiecką, ulica Freta - E.T.A. Hoffmana. Sierpień to literatura dygresyjna, skojarzenia narratora wędrują w niespodziewane rejony, tak jak w minutę przed zaśnięciem podczas letniej siesty.

Odnajdujemy w końcu w Sierpniu liczne konteksty literackie. Narrator "zwyczajem wszystkich zrozpaczonych" czyta. I czyta często dość przypadkowo, co znalezione na straganach i w upadających antykwariatach - choćby zarys monografii pewnego zapomnianego renesansowego poety, żywot siostry Franciszki Teresy Kotowiczówny, albo np. Źródła rękopiśmienne do dziejów wsi w Polsce feudalnej Stanisława Płazy i inne pozycje o monstrualnie długich, często niewiele mówiących, tytułach. Na te ocalone przed zagładą pozycje, kurioza, spogląda z kolekcjonerską pasją Macieja Sieńczyka. Na Warszawę natomiast - raz przez pozytywistyczne szkiełko Wiktora Gomulickiego, kiedy indziej przez malignę Ludwika Stanisława Licińskiego.

Sierpień zbiera nie tylko kontemplacje życia Warszawy teraz i dziesiątki, a nawet setki, lat temu, lecz również intymne wyznania narratora. Przy każdej okazji Sołtys wspomina dziadków Albinę i Witolda, ich rodzeństwo, swoich rodziców, zwłaszcza zmarłą niedawno matkę. Opowiada o młodzieńczych spotkaniach literackich z Sienkiewiczem i Biblią, katolicyzmem, prawosławiem i judaizmem. O dorastaniu w PRL-u. Gdy autor zaczyna nieco przynudzać - bo przecież w tym tekście nie mamy jak w Mikrotykach czy Nieradości napędzających lekturę puent - sprawę ratuję jego niewątpliwa wrażliwość językowa, która pozwala mu wyczarować coś z niczego. Są zatem "cisze brane w nawiasy jęku karetek i śmiechu późno wracających sąsiadów". Jest i "poranny spójnik nocy i dnia [...] »i«, kiedy szarzeje mrok i przedmioty w mieszkaniu nabierają kształtów, jakby zjawiały się z niebycia", są "oczy o spojrzeniu kilku pokoleń, w marnych kolorach starego telewizora".

Jak podkreśla sam Sołtys, Sierpień to również książka o gołębiach. Co jest bardzo ważne i potrzebne, ponieważ wyrabia społeczną wrażliwość na los tych ptaków. Jednocześnie jako miłośnik gołębi miejskich odczuwam pewien niedosyt - tyle może o nich powiedzieć w kontekście problemów dzisiejszych miast! Trochę się czepiam, bo Sołtys pozwolił potomkom gołębi skalnych dopiąć klamrę kompozycyjną. A to z pewnością przydaje im ważności. Sierpień rozpoczyna obraz gołębia przeglądającego się w kałuży, kończy (proszę wybaczyć spoiler) obraz gołębią z nędznymi resztkami kromki chleba na szyi. Oprócz gołębi w książce pojawiają się też kawki, szpaki, wrony czy wróble, ptaki doskonale zaadaptowane do miejskiego środowiska, nie zawsze jednak zauważane czy odróżniane. Sołtys, wsłuchując się w to całe gruchanie, krakanie i ćwierkanie, opowiada o ptakach z entuzjazmem neofity, co jest naprawdę urocze.

Zdobiony czarną, grobową okładką Sierpień - jak to się musi nagrzewać w słońcu - to zatem proza melancholijna, niespieszna i przyjemna w odbiorze, która niekiedy obciąża powieki jak letni skwar. Sołtys dołącza do korowodu warszawskich literatów-włóczęgów, którzy opisując folklor warszawskich ulic, sami stali się tego folkloru cząstkami, a nawet częściami.

Jacek Adamiec

  • Paweł Sołtys, Sierpień
  • Wydawnictwo Czarne


© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024