Po premierze widzowie trafili wprost do swojskiego, teatralnego "Warsu": parówki, klopsy, gołąbki, sałatka jarzynowa z majonezem, galarcik, piwo...
- To przedstawienie było publicystyczne, polityczne, demagogiczne! Wychodzę - powiedział znany reżyser. I opuścił bankiet.
- Bardzo cenię Strzępkę i Demirskiego, wręcz uwielbiam, ale to zdecydowanie ich najsłabsza produkcja - powiedziała znana kuratorka. I została.
- Cóż, to bardzo młodzi ludzie. Myślę, że ogląd świata jeszcze im się zmieni. Nie można postrzegać rzeczywistości wyłącznie przez pryzmat spiskowych teorii dziejów. Na szczęście, nawet w ich wizji, "jedyny sprawiedliwy" też jest wariatem - powiedział znany polityk. I został.
- Nareszcie jakaś sztuka, po której widzowie pójdą palić opony, bo rzeczywistość jest bez sensu. Mam nadzieję, że znany polityk jest świadom tego, że to o nim - powiedział pierwszy znany dziennikarz. I został.
- Za długie to jest. O jakąś godzinę. Aktorsko nierówne. Ale niezłe - powiedział drugi znany dziennikarz. I został.
- Cholera, ruszyło mnie - powiedział znany aktor i gdzieś się ulotnił.
Bardzo jestem ciekawa, co myśleli później: w drodze do domu, przed zaśnięciem, po przebudzeniu następnego dnia... Co myślą teraz? Ja wciąż jeszcze nie wyszłam z tego spektaklu. Obawiam się, że nie da się z niego wyjść, a właściwie wysiąść.
Boczne tory transformacji
Demirski i Strzępka zrobili spektakl o prywatyzacji PKP. Prawda.
Demirski i Strzępka postawili na konwencję polityczno-ekonomicznego thrillera: serwują widzom wartką, sensacyjną akcję. Prawda.
Demirski i Strzępka postawili na teatr interwencyjny: wartkiej, sensacyjnej akcji towarzyszą autentyczne statystyki i informacje o katastrofach, przekrętach, zaniedbaniach. Taka "sprawa dla reżysera". Prawda.
Demirski i Strzępka postawili na publicystykę: program przedstawienia wypełniony jest cytatami ze stenogramów podsłuchów w kolejnych polskich aferach. Prawda.
Wszystkie te prawdy prowadzą nas jednak w ślepy zaułek: na boczne tory nieczynnej stacyjki, nad którą blaknie szyld "port lotniczy". Dopiero tu się tak naprawdę wszystko zaczyna i nigdy nie kończy. Zdezelowany budynek, który był nowoczesny w latach 70. zeszłego wieku. Tuż obok siermiężny barak, w którym coś buzuje i paruje. Kilka zdezelowanych stołów. Kilka zdezelowanych krzeseł. To siedziba Firmy.
A oto nasi bohaterowie: rodzinka. Ciocia - kolejowa bizneswoman, wujaszek - kolejarz z peerelu, mamusia - pani minister (niechybnie transportu), synek, wnuczek albo braciszek, który jest posłem, synek, wnuczek albo braciszek, który jest dyrektorem, córeczka, która nic nie rozumie z tego bałaganu - ona tylko parzy kawę. Rodzinnie "zarządzają", "decydują", "konferują", "lobbują", "sterują", "wspierają się", "zarabiają", "zatrudniają", "zwalniają", "likwidują", "dementują"... Transformują. I trzęsą tyłkami, bo na ich głowy spadają (całkiem dosłownie) wciąż nowe "papiery": doniesienia, kwity, rachunki, akta...
Niezbyt są sympatyczni. Szczerze mówiąc: kanalie i świnie. Niekompetentni. Fałszywi. Cyniczni. Podli. Wyrachowani. Same karykaturalne kreatury. Absurd i groteska. Drwina i szyderstwo. Byłoby bardzo po polsku, gdyby dało się o nich powiedzieć "oni": "ci wredni politycy", "ci przewalacze", "ci złodzieje", "te wstrętne komuchy", "te prawicowe oszołomy", "ta banda, która nami rządzi". Nijak się tego jednak nie da zrobić, bo to wcale nie żadni oni, tylko my: ciocia, wujek, mamusia, synek, córeczka...
Barszczyk biało-czerwony
Konia z rzędem temu, kto nie odnalazł na scenie choć odrobiny siebie i komu nie zrobiło się choć trochę głupio, choć trochę wstyd. Rozpędziłam się? Wcale nie. W panoptikum postaci kłębiących się we wściekłości, frustracji i strachu (to dziś najbardziej charakterystyczne polskie cechy) jest wszak jeszcze dwójka, z którą może trochę łatwiej się identyfikować. Jeden to facet wystawiony przez "rodzinę", a potem zepchnięty na margines jako nieudacznik czy może nawet zdrajca. Wszak zadaje się z tym drugim: kolesiem "spoza układu", który strawi życie na "dochodzeniu prawdy i sprawiedliwości". Ale jej nie dojdzie. Dlaczego?
Bo to już nie PKP, tylko cała Polska. Bo wszyscy tkwimy w tej "transformacji" po szyję. Wleczemy za sobą jak garb bagaż zaszłości narodowo-ustrojowo-mentalnych przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Pchamy przed sobą kolejne toboły (walizy, plecaki, teczki i nesesery), do których byle jak pakujemy to, co nam serwuje współczesność i jej nowe kapitalistyczno-korporacyjno-demokratyczno-unijne nowomowy.
Afery? Komisje śledcze? Czy ktokolwiek z nas coś jeszcze z tego rozumie? Czy ktokolwiek z nas potrafi ocenić, po czyjej stronie leży racja? Kto mówi prawdę? Kto jest winny, a kto niewinny? Czy ktokolwiek z nas wie, co z tym bałaganem zrobić? Jak go ogarnąć? Jak go posprzątać? Wściekamy się, frustrujemy i boimy tak samo, jak bohaterowie tego spektaklu. Bardzo byśmy chcieli zrzucić na nich winę za własną niekompetencję, własną nieudolność, własną skłonność do kompromisu, własne wygodnictwo, własną pazerność, własną bezradność. Bardzo byśmy chcieli powiedzieć o nich "krwiopijcy", ale ta czerwona ciecz w białych plastikowych kubeczkach, którą się poją, bardziej wygląda na czerwony barszczyk w proszku zalany wrzątkiem niż na krew. Podobnie jak nasze codzienne barszczyki. Krew pojawia się później. Wtedy jest już za późno.
Prawdziwa alternatywa dla widowni
Rozczaruje się ten, kto oczekiwał po tym spektaklu skandalu. Choć być może będą tacy, którzy uznają, że to jednak skandal.
Zawiedziony będzie ten, kto spodziewał się zdemaskowania winnych. Choć znajdą się niewątpliwie i tacy, którzy uznają, że winni jednak zostali zdemaskowani.
Niedosyt poczuje ten, kto marzył, że wzburzona widownia wylegnie na ulice robić rewolucję. Rewolucji raczej nie da się uniknąć, ale to nie teatr będzie jej zarzewiem. To nie jego rola.
Jakoś dziwnie jestem przekonana o tym, że Strzępce i Demirskiemu wcale nie zależało ani na skandalu, ani na demaskowaniu, ani na rewolucji.
Przyklejono im (a właściwie sami sobie nieopatrznie przykleili i jeszcze będą tego gorzko żałować, bo to się zawsze mści na artystach) liczne etykietki: lewicowcy! wywrotowcy! prowokatorzy! Dla mnie są po prostu artystami. Dzięki nim znowu wierzę w prawdziwy teatr, który nie taktuje widza jak idioty, ale skłania go do myślenia.
Można by się spierać o ten spektakl do rana, dochodząc, czego w nim za dużo, a czego za mało. Bardzo przepraszam, że się tym nie zajmę, ale zamiast pisać laurki-cenzurki wolę na "Firmę" wracać, bo stała się rzecz najważniejsza: na scenie jest zespół, który i siebie, i widownię traktuje serio, bez taryfy ulgowej, ryzykując utratę dobrego samopoczucia i po jednej, i po drugiej stronie rampy.
Strasznie miałam już dość "zaangażowanych artystów" i ich "krytycznego spojrzenia na rzeczywistość", sprowadzającego się przeważnie do stosowania jednego modnego patentu: przemawiania ze sceny w imieniu "wykluczonych, odrzuconych i zmarginalizowanych" oraz wmawiania mi, że jestem głupim, tępym, zadowolonym z siebie mieszczuchem, który nie dostrzega "prawdziwych problemów".
Na "Firmie" miałam poczucie, że twórcy przestawienia mówią w swoim własnym imieniu. A do tego stoją dokładnie przed tymi samymi dylematami i tą samą alternatywą, co ja: albo się naprawdę nauczymy tej cholernej demokracji i weźmiemy za nią obywatelską odpowiedzialność (a to wymaga i wiedzy, i prawości, i odwagi, i solidarności), albo będziemy chodzić w nocy na nieczynną stację i... czekać - jak Kobieta Spacerująca (jedyna jasna, choć smutna postać w tej opowieści). To nie jest najgorsza alternatywa, jeśli da się wybierać między mądrością i poezją. A może uda się ocalić i jedno, i drugie? W końcu po to właśnie jest teatr.
Ewa Obrębowska-Piasecka
- "Firma" Pawła Demirskiego
- premiera 6.10 w Teatrze Nowym
- reżyseria i światła: Monika Strzępka
- scenografia i kostiumy: Michał Korchowiec
- muzyka: Jan Suświłło
- grają:
- Kobieta Dwudziestolecia - Antonina Choroszy
- Kobieta Spacerująca - Sława Kwaśniewska
- Pasażerka - Małgorzata Łodej-Stachowiak
- Aplikantka - Marta Szumieł
- Poseł - Radosław Elis
- Dyrektor - Grzegorz Gołaszewski
- Palacz - Mateusz Ławrynowicz
- Wujek PRL - Aleksander Machalica
- Mężczyzna Doświadczany - Michał Opaliński (gościnnie)