grafika z logotypem Biuletynu Miejskiego

Biuletyn Miejski

Szczęśliwy człowiek

Adam Smorawiński - rajdowiec, biznesmen, pilot i myśliwy

Fot. Ze zb. A. Smorawińskiego - grafika artykułu
Fot. Ze zb. A. Smorawińskiego

W latach 70. i 80. XX wieku był jednym z czołowych, jeśli nie najlepszym polskim kierowcą rajdowym. Siedem razy startował w rajdzie Monte Carlo. Potem budował jedyny do dzisiaj istniejący w Polsce obiekt wyścigowy - Tor Poznań w Przeźmierowie.

Pilotował samoloty, był myśliwym, ale też przede wszystkim biznesmenem. Na początku lat 90. został bowiem generalnym importerem BMW w Polsce. Dzisiaj Adam Smorawiński (rocznik 1927) wiedzie spokojne życie i nadal pojawia się na wyścigach samochodowych na Torze Poznań, gdzie wręcza nagrody młodym adeptom sportu samochodowego.

Droga do Monte Carlo

- Mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Właściwie spełniłem wszystkie swoje marzenia. Na kolejnych etapach życia robiłem to, co chciałem, co dawało mi wiele zadowolenia. Dzisiaj zdrowie mi dopisuje, jeszcze chętnie wsiadam na rower, pojeżdżę na nartach, a to bardzo ważne - mówi Adam Smorawiński.

Droga do sportowych sukcesów w czasach PRL wcale nie była usłana różami. Adam Smorawiński, prowadzący w drugiej połowie lat 50. prywatną działalność gospodarczą, najpierw zafascynowany był motocyklami. Przez długi czas dojeżdżał motocyklem do swojego tartaku niedaleko Krzyża. Potem musiał sprzedać go jakiejś spółdzielni i otworzył warsztat mechaniczny w Poznaniu, produkujący zabawki. Wreszcie mógł kupić pierwszą, garbatą warszawę. Został członkiem Automobilklubu Wielkopolski i na początku lat 60. zaczął startować w rajdach samochodowych, i to z dużym powodzeniem. W ciągu następnych kilkunastu lat wywalczył 15 tytułów mistrza Polski w rajdach i wyścigach. Pod koniec lat 60. stał się znanym i bardzo cenionym kierowcą. Trafił do kadry Polskiego Związku Motorowego i mógł startować w rajdach międzynarodowych. W rajdzie Monte Carlo w 1966 roku wziął udział jako pilot Henryka Rucińskiego. Trzy lata później już sam wystartował, a w 1970 roku pojechał do Monte Carlo swoim bmw i z pilotem Andrzejem Zembrzuskim. Przez kolejne lata tworzyli doskonałą parę rajdową.

- Dla każdego kierowcy udział w rajdzie Monte Carlo to olbrzymia nobilitacja i satysfakcja. Już samo zaliczenie drugiej pętli rajdu i awans do trzeciej to ogromny sukces. A mnie udało się cztery razy pojechać w trzeciej pętli, co na tamte czasy i polskie możliwości było znakomitym wynikiem - wspomina nasz rajdowiec.

Tor Poznań

W połowie lat 70. XX wieku w Poznaniu zrodził się pomysł, aby obok lotniska Ławica zbudować tor wyścigowy. Adam Smorawiński został dyrektorem tego przedsięwzięcia.

- W tych trudnych czasach wielkim fanem sportów samochodowych był sekretarz komitetu wojewódzkiego partii w Poznaniu Jerzy Zasada. To on dał pozwolenie, a potem pełną akceptację poczynaniom dyrektora fabryki Tarpana Andrzeja Bobińskiego, który pod płaszczykiem budowy toru doświadczalnego dla fabryki mógł rozpocząć budowę prawdziwego toru wyścigowego. To właściwie była dzika inwestycja, tym bardziej że władze Polskiego Związku Motorowego nie były przychylne tej budowie. Oni chcieli mieć tor w Kielcach, ale jak wiemy, tam jest jedynie skromna namiastka obiektu, a my dopięliśmy celu i pod koniec 1977 roku Tor Poznań został otwarty - opowiada Smorawiński.

Jego marzeniem było, aby na poznańskim torze odbywały się wyścigi Formuły 1. Wspierał nas w tym jeden z głównych organizatorów F1 Bernie Ecclestone. Niestety w tamtych czasach z różnych względów okazało się to niemożliwe do wykonania. Jednym z problemów było choćby przyznawanie wiz na wjazd do Polski. Szkoda, bo kilka lat później Formuła 1 zagościła na Węgrzech.  

Przez prawie 40 lat istnienia Toru Poznań na obiekcie odbyły się setki wyścigów samochodowych, motocyklowych, kartingowych. Co prawda wyścigów F1 tutaj nie było, ale byli kierowcy jeżdżący w tej elitarnej grupie: Michael Schumacher, Jackie Stewart czy Robert Kubica.

W przestworzach

Na przełomie lat 70. i 80. Adam Smorawiński wycofał się ze ścigania rajdowego, chociaż startował jeszcze w samych wyścigach. W końcu mógł się zająć następną pasją - lataniem.

- Kiedy przestałem jeździć w rajdach, wspólnie z synami Andrzejem i Wojciechem kupiliśmy dwupłatowca wilgę. Oczywiście zrobiliśmy licencje pilotów. Latałem dla przyjemności, ale też na polowania, bo to była kolejna moja pasja. Samolotem zawsze bliżej i szybciej na Mazury czy w Bieszczady. Niezapomniane były też wyjazdy na polowania do Afryki, Ameryki Północnej i Południowej oraz na Grenlandię - wspomina Smorawiński.

W 2004 roku Fundacja Teresy i Adama Smorawińskich ufundowała specjalny pawilon dla Muzeum Przyrodniczo-Łowieckiego w Uzarzewie, gdzie można oglądać praktycznie wszystkie łowieckie trofea rodziny.

Doceniony przez Bawarczyków

Do połowy lat 70. Adam Smorawiński był fabrycznym kierowcą BMW. Potem przesiadł się do porsche. W kolejnych latach prowadził swoją firmę w Berlinie, ale wrócił do Poznania. Po społeczno-politycznym przełomie w 1989 roku w naszym kraju bawarski koncern BMW ogłosił, że poszukuje generalnego przedstawiciela na Polskę. Zgłosiło się wtedy kilka osób z Warszawy, Krakowa i Adam Smorawiński z synami.

- Ekipa z działu eksportu fabryki przyleciała do Poznania samolotem. Moi synowie mówili po niemiecku, nie potrzebowaliśmy tłumacza. Naprawdę czułem, że będzie dobrze. I tak się stało. Tydzień później pojechaliśmy do Monachium i dostaliśmy licencję. Jakieś znaczenie miało też pewnie to, że kiedyś jeździłem w barwach BMW i dział sportu koncernu dobrze mnie pamiętał - uważa Adam Smorawiński.

Takich nie ma wielu

Od kilku lat firmę prowadzą synowie - Andrzej i Wojciech. Ale ojciec cały czas ich wspiera i regularnie odwiedza firmę. Zostawia za sobą kolejne pasje i cieszy się zwykłym życiem.

- Rezygnowałem dobrowolnie z kolejnym rzeczy. Najpierw z rajdów, potem z latania i także z prowadzenia firmy. Na wszystko przychodzi czas. A ja chcę jeszcze pojeździć na rowerze, na nartach, pojechać na polowanie. Dopóki zdrowie i siły pozwolą, będę jeszcze robił różne rzeczy - zapowiada.

Andrzej Zembrzuski, pilot Adam Smorawińskiego w rajdowej rywalizacji, wspomina go jako człowieka otwartego, sympatycznego i wesołego. - Taki był kiedyś i taki jest obecnie. Z tym poczuciem humoru, podejściem do życia i życzliwością dla innych Adam spokojnie dożyje stu lat. Takich ludzi nie ma zbyt wielu - podkreśla Zembrzuski.

Jacek Pałuba

  • Na zdjęciu: Adam Smorawiński z pilotem Ryszardem Żyszkowskim w drodze na Rajd Monte Carlo w 1973 r.