Nie u nas
Książkę przeczytałem do końca, gdzie znalazłem Twoje wyznanie miłości do męża, Macieja. Pobraliście się w Berlinie. Ramy czasowe książki to lata 1985-1995. Pisanie to był powrót do najtrudniejszego okresu w życiu?
W pewnej mierze tak. Lata 80. to dla mnie okres dojrzewania, 90. czas studiów. Wszystko się wtedy w Polsce zmienia, raczej na dobre, ale jednocześnie dzieje się wiele złych rzeczy. To są lata, kiedy i ja się kształtuję. Muszę dojść ze sobą do porządku z takimi kwestiami jak seksualność, światopogląd, stosunek do Polski. A AIDS ciągle nade mną wisi. Nie mam z nim bezpośredniego kontaktu, nie jestem zakażony, nie znam nikogo chorego na AIDS. Ale jest punktem odniesienia, choćby ze względu na odium wstydu, jakie ciąży na mężczyznach homoseksualnych, ponoć szczególnie podatnych na tę chorobę. Gdy pisałem książkę, uznałem więc, że muszę i siebie uczynić jednym z bohaterów - może nie najważniejszym, bo to nie ja powinienem być w centrum uwagi. Ale byłoby nieuczciwe, gdybym siebie pominął w tej opowieści o czasach młodości.
Cezura, jaką wybrałeś, zamieniła książkę w "kronikę zapowiedzianej śmierci", bo przecież nie było lekarstwa na AIDS...
Kompletnie nie miałem wtedy pojęcia, że są jakieś leki, które pozwalają funkcjonować z wirusem. Żyłem w przeświadczeniu, że jak ktoś złapie HIV, to kilka lat i do widzenia. Zresztą taka też była publiczna narracja. Dopiero pisząc książkę, dowiedziałem się np., że w 1995 roku pojawiły się pierwsze skuteczne leki retrowirusowe. Jak bardzo żyliśmy w kręgu uprzedzeń, fałszywych informacji, jak bardzo AIDS był obciążony posępną mitologią śmierci!
Czytając książkę, przypomniałem sobie mój pierwszy kontakt z AIDS w lecie 1985 roku i nagłówki gazet o tajemniczej chorobie gwiazdy Hollywood, Rocka Hudsona.
W latach 80. w Polsce pisano o AIDS przez pryzmat Zachodu, że jest to choroba rozwijająca się gdzieś w tym rozpustnym świecie za żelazną kurtyną. Rock Hudson, Freddie Mercury - wiadomo: show-biznes, niekonwencjonalne zachowania. Poza tym obaj oczywiście homoseksualiści, a w Polsce nikt "normalny" żadnych homoseksualistów nie znał, istnieli może gdzieś w parkach i szaletach pod osłoną nocy. Pisano też, że AIDS dotyka narkomanów, ale przecież i narkomani to był u nas margines społeczny. Skąd więc ten AIDS miałby się u nas wziąć? Jednak gdy przyszła zmiana systemu, szybko wybuchły protesty przeciwko otwieraniu domów dla osób z HIV. Wybuchły z przerażającą mocą, jakiej nic nie zapowiadało. Dla mnie, wówczas dwudziestolatka, było szokiem, jak ciemne siły wyzwolił w duszach Polaków AIDS. Wyparliśmy tamte dramatyczne, niekiedy traumatyczne wydarzenia, nie wracamy do nich, bo są niewygodne. Psują wzniosłą opowieść o narodzie, który obalił niesłuszny system. Brutalne protesty mieszkańców przeciwko bezbronnym chorym nie mieszczą się w tej opowieści. Na przełomie lat 80. i 90. na okrągło była emitowana w mediach reklama społeczna - "jesteśmy wreszcie we własnym domu". Okazało się, że nie dla każdego w tym domu znajdzie się miejsce.
Co było przyczyną tej fali protestów przeciwko chorym na AIDS?
Czynników było wiele - strach, niewiedza, też niechęć do wiedzy oraz to, z czym i dziś się borykamy. Wtedy również istniały dwie Polski, które na siebie szczekały i sobą gardziły. Tak zwany lud i tak zwane elity. Lud nienawidzi elit, elity gardzą ludem. Pouczają ten lud, co to jest tolerancja, jakie wartości europejskie trzeba hołubić, żeby być cywilizowanym człowiekiem. Nic się od tamtej pory nie zmieniło, ta narracja trwa, a właściwie od kilku lat się zaostrzyła, bo zyskała bardzo konkretną reprezentację sił politycznych, które są albo po tej, albo po tamtej stronie barykady. Na początku lat 90., po upadku "komuny", przestały działać mechanizmy kontroli społeczeństwa znane z PRL-u. Od czasów, gdy nie można było nawet pisnąć na znak protestu, nagle przeszliśmy do państwa, w którym miała obowiązywać demokracja, dająca ludziom prawo do decydowania o sobie i swoim otoczeniu. I wcale nie musieli decydować po myśli "elit" - mieli prawo zbuntować się i powiedzieć stanowczo, że nie chcą hivowców w sąsiedztwie.
Okazało się, że by informować o zagrożeniach związanych z wirusem HIV, trzeba zaczynać od abecadła. Na antenie radia Merkury w ramach akcji edukacyjnych rozdawaliśmy prezerwatywy, a prof. Jacek Juszczyk, krajowy specjalista od chorób zakaźnych, był stałym gościem programów i rozwiewał mity o AIDS, choćby ten, że komary przenoszą wirusa.
Ta praca organiczna przyniosła efekty. Dlatego kończę książkę w optymistycznym tonie. Przecież część domów opieki dla ludzi z HIV przetrwała, a tabu milczenia i wstydu, jakkolwiek nadal istnieje, nie jest już tak silne. A przede wszystkim wykształcił się bardzo dobry system leczenia osób zakażonych wirusem.
Rozmawiał Przemysław Toboła
- Bartosz Żurawiecki, Ojczyzna moralnie czysta. Początki HIV w Polsce
- Wydawnictwo Czarne
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023