Moja pierwsza miłość to blues

- Wielu musiało wyjechać, dlatego że tu się kończyły możliwości - i to mnie zawsze bolało, że nie jesteśmy na tyle silnym ośrodkiem, żeby sprostać talentom artystów typu Krzesimir Dębski. Teraz się to bardzo zmieniło - mówi Ryszard Gloger, wieloletni dziennikarz muzyczny Radia Poznań, wielbiciel i znawca muzyki bluesowej.

Mężczyzna w niebieskiej pikowanej kurtce siedzi na ławce na ulicy Święty Marcin w Poznaniu. - grafika artykułu
Ryszard Gloger, fot. Grzegorz Dembiński

Przed kilkoma miesiącami został Pan uhonorowany prestiżową nagrodą Keeping the Blues Alive, nazywaną bluesowym Oscarem. Jakie emocje Panu towarzyszyły?

To była ogromna satysfakcja, ale na początku przede wszystkim zaskoczenie i niedowierzanie. Nagroda jest nazywana Oscarem, ponieważ w świecie bluesa nie można już niczego więcej zdobyć. To zwieńczenie mojej miłości do tej muzyki, choć traktuję ten laur także jako wielkie zobowiązanie na przyszłość.

Dodatkowym elementem był wyjazd do Stanów Zjednoczonych, by osobiście odebrać nagrodę w królestwie bluesa.

Tak, w samym Memphis. Byłem już wcześniej kilkukrotnie w Stanach Zjednoczonych i znam Amerykę drapaczy chmur oraz wielkich metropolii. Ale jakoś się nie składało, żeby pojechać bluesowymi śladami. Tym razem dzięki temu, że odbierałem nagrodę w Memphis, wykorzystałem jeszcze tydzień na to, by pojechać do wszystkich ważnych dla bluesa miejsc, do delty Missisipi.

Wspomina Pan w swej książce "Legendy bluesa i gitary" o dziwnym zjawisku, polegającym na tym, że blues nie zawsze ma dobrą prasę i nie zawsze jest dobrze postrzegany przez słuchaczy. Na czym to polega?

Spotykam się z tym właściwie całe życie. Oczywiście dla kogoś, kto jest absolutnie przekonany o wartości tej muzyki i jej wyjątkowości kulturowej, jest to przykre i dziwne, ale należy tę sytuację traktować jako wyzwanie, próbować zmieniać takie stereotypy.

Prezentuje Pan także twórczość wielkich artystek, takich jak Memphis Minnie czy Sister Rosetta Tharpe, udowadniając, że były w przeszłości bluesa ważne wątki kobiece.

Bardzo mi na tym zależało, bo wydaje się, że blues to męska domena, a to nieprawda - zarówno jeśli chodzi o słuchaczki, jak i wykonawczynie. Oczywiście kobiety pojawiły się w bluesie już sto lat temu w tej bardziej spektakularnej formie, jak Bessie Smith czy Ma Rainey - był to okres wchodzenia bluesa do miejskich lokali rozrywkowych, do wyższych sfer, odwołując się do wysublimowanych gustów. Natomiast dość szybko pojawiły się też bluesmanki z krwi i kości: grające na instrumencie i śpiewające, jak Memphis Minnie, która czasami zawstydzała swoich kolegów, bo okazywało się, że lepiej gra na gitarze, ma wrodzoną przebojowość, a nawet zawadiackość. Potrafiła dotrzymywać kroku także przy stole z alkoholem. Blues współczesny to w jednej trzeciej artystki, grające na gitarach, klawiszach, saksofonach. Ta emancypacja muzyczna kobiet jest po prostu oszałamiająca!

W połowie lat 60. opublikował Pan pierwsze artykuły w prasie, a w listopadzie lub grudniu 1966 roku - pierwsza audycja w Radiu Poznań.

To się zaczęło nawet wcześniej, bo nawiązałem kontakty z ludźmi, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, z którymi się wymienialiśmy: ja wysyłałem im nasze ludowe laleczki z Cepelii, a dostawałem w zamian płyty, o które prosiłem. Z płytami pod pachą chodziłem na ulicę Berwińskiego do Radia Poznań, gdzie funkcjonowała audycja "Grająca Szafa", żeby je wypożyczyć prowadzącemu. Ale pewnego dnia pan Stanisław Kamiński, współautor "Grającej Szafy", dał mi szansę i zaproponował poprowadzenie 25-minutowego programu. Ta pierwsza moja audycja była pod koniec roku 1966, a zagrałem płytę angielskiego zespołu The Artwoods - "Art Gallery". I tak zaczęła się ta przygoda. A poza tym prowadziłem Klub Dobrej Płyty, byłem jurorem na wielu festiwalach, były też Wielkopolskie Rytmy Młodych, Zaczarowany Świat Harmonijki, Rawa Blues, potem doszło studio nagrań i stosunkowo niedawno praca na uczelni...

A właśnie: Klub Dobrej Płyty! To była działalność niemal misjonarska. Prowadzona nie tylko w Poznaniu, bo prezentował Pan nagrania ze swoich zbiorów podczas spotkań ze słuchaczami w wielu miastach i miasteczkach Wielkopolski.

Chodziło mi o to, żeby pójść z muzyką bluesową i jazzową w wielkopolski świat, czasem do wiejskich klubokawiarni. I rzeczywiście: jeździłem, a przy okazji trochę opowiadałem o stereofonii, bo chciałem, żeby ludzie zachwycili się dźwiękiem, ponieważ zazwyczaj, na co dzień, słuchali muzyki z jakichś zgrzebnych odbiorników.

Poznaniacy doskonale znają Pańską działalność radiową, pamiętają też zapewne teksty publikowane przez lata w miesięczniku IKS. Mniej dostrzegana jest Pańska praca jako realizatora dźwięku, reżysera nagrań, producenta. Tymczasem nazwisko Ryszard Gloger pojawia się na okładkach wielu płyt, m.in. takich jak "Spokojnie" Kultu, "Bardzo groźna księżniczka i ja" Martyny Jakubowicz, "Stańcie przed lustrami" Róż Europy, "Kawaleria szatana" Turbo, na kilku krążkach Dżemu, Lombardu, Orkiestry Ósmego Dnia - to tylko przykłady...

Ukończyłem studia z reżyserii muzycznej w Warszawie i to był powód, żeby usiąść za konsoletą. Zacząłem pracę w studio Giełda, przy Alejach Marcinkowskiego w Poznaniu. Większość czasu spędzałem, nagrywając poznańską Orkiestrę Rozrywkową Radia i Telewizji pod dyrekcją Zbigniewa Górnego, a także orkiestrę kameralną Agnieszki Duczmal. Kiedy orkiestra Górnego zaczęła podróżować, studio miało wolne przebiegi i można było zapraszać innych wykonawców. W dodatku w 1979 roku Studio Gama, słynna instytucja radiowo-telewizyjna z Warszawy, przyznało mi i Zenkowi Wolińskiemu nagrodę "realizatorów roku". To spowodowało, że artyści z całej Polski zaczęli celować na nagrywanie właśnie w studiu Giełda. Najbardziej cieszyła mnie praca z artystami, którzy z niesłychaną lekkością osiągali efekty znakomite, jak Andrzej Zaucha, Zbyszek Wodecki czy Hania Banaszak.

Zaczęliśmy tę rozmowę daleko w Ameryce, na koniec wróćmy do Poznania. Jak Pan postrzega nasze miasto?

Kiedyś w "Kronice Miasta Poznania" popełniłem artykuł o poznańskiej muzyce rozrywkowej w czasach powojennych aż do współczesności. Chciałem wykazać, jak bardzo ci artyści, którzy rokują największe nadzieje, muszą w pewnym momencie decydować: zostać czy wyjechać. Wielu musiało wyjechać, dlatego że tu się kończyły możliwości - i to mnie zawsze bolało, że nie jesteśmy na tyle silnym ośrodkiem, żeby sprostać talentom artystów typu Krzesimir Dębski. Teraz się to bardzo zmieniło. Zwłaszcza młode pokolenie tworzy własne ścieżki samemu, choćby dzięki internetowi. Ja lubię Poznań, dlatego tu zostałem, bo to jest ciągle muzyczne miasto - i staram się zawsze to podkreślać. Jest tu na przykład silne środowisko bluesowe. Chociaż miałem zawsze taką przypadłość, że bałem się zbytniego lokalnego ciepełka...

Doceniania artystów tylko z tego powodu, że są nasi, tutejsi?

Tak. To mnie nawet irytowało u niektórych kolegów dziennikarzy, którzy czasami awansowali w ten sposób jakieś zdarzenia ponad miarę. Moje zainteresowania to naczynia połączone: czyli świat, Europa i my. Dlatego zawsze starałem się umieścić Poznań na takim poziomie, na jaki zasługiwał. Z drugiej strony były tutaj i są zjawiska wybitne, jak przed laty festiwal Poznań Jazz Fair, jak Ethno Port - to jest brylant, o który powinniśmy dbać, a z jeszcze innej strony taka impreza jak Cały Poznań Ukulele - to oczywiście tylko przykłady.

Przypomnijmy, jakich Pańskich audycji można dziś posłuchać w Radiu Poznań.

W studiu Radia Poznań czuję się jak u siebie w domu. W soboty, po godz. 17 mam program "Luz blues", w czwartki po 20 "Rock pod flagą Południa" i w niedzielę o 11 "Country - jazda obowiązkowa". Kiedyś robiłem jeszcze audycję "Aksamitny jazz". Niektórzy sądzą, że prowadzący powinien być przypisany do jednego gatunku. Tymczasem moja pierwsza miłość to blues, ale zawsze chciałem w swych audycjach pokazywać magię i kompleksowość muzyki afroamerykańskiej przejawiającą się w różnych popularnych stylach.

Rozmawiał Tomasz Janas

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025