Jamie xx z elektroświata

Dla fanów muzyki elektronicznej było to prawdopodobnie najważniejsze koncertowe wydarzenie tego roku w Poznaniu. Jeden z najbardziej uznanych DJ-ów oraz producentów na świecie odwiedził stolicę Wielkopolski promując swój najnowszy album. Był to koncert wagi ciężkiej.

Artysta za konsoletą w sali koncertowej, za nim ekrany świetlne, dym - grafika artykułu
Jamie xx, fot. materiały prasowe

Jamie xx, czyli James Thomas Smith, jest 36-letnim Brytyjczykiem, którego kariera rozpoczęła się około 2006 roku. Wtedy dołączył do szkolnych kolegów Romy Madley'a Croft'a, Olivera Sim'a i Barii Qureshi'a zakładając formację, która w ciągu kilku pierwszych lat działalności osiągnęła międzynarodowy sukces - The xx. Wtedy też, podczas promocji pierwszego albumu zespołu, użył pseudonimu Jamie xx, tworząc dla brytyjskiego portalu składankę zremiksowanych utworów The xx. Stał się on jego przydomkiem artystycznym i od tego momentu swoje elektroniczne kompozycje wydawał, podpisując się tym aliasem.

Scenę elektroniczną wziął szturmem, współpracując m.in. z Adele, Gil Scott-Heronem, Florence & The Machine i Radiohead. Jego popularność wzrastała z każdym rokiem, aż momentu, gdy w roku 2015, gdy wydał swój debiutancki album "In Colour". Został on świetnie przyjęty, a takie utwory jak "Loud Places", "Gosh" czy "I Know There's Gonna Be (Good Times)" wybrzmiewały na festiwalach na całym świecie.

Trasa, podczas której Jamie xx po 11 latach przerwy odwiedził Polskę i Poznań, promowała jego drugi album "In Waves". Prawie dekadę od debiutu Jamie po raz kolejny zabrał swoich fanów w krainę elektronicznej różnorodności zapraszając do współpracy między innymi Kelsey'a Lu, Johna Glaciera, Oona Doherty czy swoich kolegów z zespołu The xx - Romy i Sima. Jak w jednym z wywiadów przyznał, była to również jego podróż w głąb siebie i sprawdzenie, czy muzyka cieszy go tak samo jak wtedy, gdy powstawał pierwszy album The xx. Geneza "In Waves" sięga "Essential Mix", który Jamie stworzył dla BBC Radio 1 w kwietniu 2020 roku. Podczas nagrywania tego albumu znowu poczuł, że kocha robić muzykę i uznał, że nadszedł czas, by zaprezentować swoją miłość do elektroniki na żywo.

Koncert rozpoczął się od dwugodzinnego seta berlińskiego DJ-a występującego pod pseudonimem Prosumer. Miałem wrażenie, że jego występ stanowił tylko tło dla setek ludzi, którzy na pół godziny przed rozpoczęciem koncertu stali jeszcze w gigantycznych kolejkach do szatni. Myślę, że jedynym minusem koncertu mogły być właśnie szatnie, które "przerobiły" takiej ilości ludzi. Był to kolejny koncert w Hali 3A MTP, podczas którego zaobserwowałem, że organizacja stała na absolutnie światowym poziomie (mimo tłumu wejście do środka zajmowało tylko kilka minut). Szatnie jednak nie są z gumy, a widzowie zaakceptowali fakt, że trzeba było odczekać swoje. Myślę, że po koncercie uznali, że było warto!

Set Prosumera trwał w najlepsze, a w hali z minuty na minutę coraz bardziej gęstniał tłum, który bawiąc się, wyczekiwał na pojawienie się artysty, którego nie widziano tu od ponad 10 lat. W końcu, kilkanaście minut po godzinie 21, niespodziewanie na scenie pojawił się Jamie xx. Podziękował berlińskiemu DJ-owi i zaczęła się magia.

Pod ogromną, podwieszoną specjalnie na tą okazję, dyskotekową kulą bawiło się kilka tysięcy fanów. Tutaj chciałbym się na chwilę zatrzymać i zanim przejdę do wrażeń muzycznych, docenić oprawę wizualną całego wydarzenia. Pod ową dyskotekową kulą, rozstawiony był metalowy szkielet, który rozciągnął się od sceny, aż do miejsc przeznaczonych dla dźwiękowców i oświetleniowców. Na nim rozmieszczone były silne, stroboskopowe światła, które tworzyły idealne tło dla elektronicznego klimatu koncertu. Z daleka scena wyglądała tak, jakby były tam tylko dj-skie decki Jamie'ego, jednak mniej więcej po czterdziestu minutach występu, za głównym bohaterem wieczoru, pojawiły się ekrany, na którym przez cały koncert była wyświetlana publiczność, która tego wieczoru wypełniła halę MTP. Dzięki temu, Jamie xx przez cały swój set miał swoich fanów przed sobą i... za sobą.

Trzeba przyznać, że był to set wyjątkowy. Mniej więcej połowę 2,5 godzinnego koncertu, Jamie zagrał trochę ciężej, jakby chciał zahipnotyzować publiczność, wciągnąć ją do swojego świata. Ci, którzy z tego zaproszenia skorzystali, na pewno nie pożałowali. Bramą do wejścia, starannie przygotowaną przez Jamie'go, stał się utwór "Loud Places". Od pierwszych dźwięków tej piosenki publiczność uniosła się kilka centymetrów nad ziemię. W tym samym momencie wszystkie światła skierowane zostały na kulę dyskotekową, która oświetliła halę milionami małych światełek. Z tego punktu nie było już odwrotu - Jamie xx zaczął grać bardziej tanecznie, wybrzmiewały jego najbardziej skoczne i euforyczne utwory z albumy "In Waves". W mojej opinii, pod koniec występu, nawet osoby, które przypadkiem trafiły na koncert, nie były w stanie ustać w miejscu.

Sam Jamie xx na nie nawiązywał głębokiej interakcji z publicznością. Oczywiste było jednak to, że znowu odnalazł radość z robienia muzyki. Widać było jak wielką frajdę sprawiało mu granie z płyt winylowych, które są nieodłączną częścią koncertów Jamie'go. Zabawa samplami czy remiksowanie takich utworów jak "I Hate Hate" Razzy'ego Bailey'a świetnie uzupełniły set, podczas którego wybrzmiały także takie hity, jak "Life" czy "Baddy On The Floor". I o ile odczuć Jamie'go xx mogę się tylko domyślać, to jednego jestem pewien. Publiczność poznańskiego koncertu bawiła się wyśmienicie i myślę, że każdy kto tam był, podpisze się pod tą opinią. Jamie, niech Pan nie każe nam czekać kolejnych 11 lat!

Szymon Liedtke

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025