Teatr jakiego nie widział świat
Tytułowa Maryla lubiła trzy rzeczy: sport, jabłka i ludzi - to Maria Kwaśniewska, brązowa medalistka w rzucie oszczepem na Olimpiadzie w 1936 roku w Berlinie, czternastokrotna mistrzyni Polski m.in. w skoku w dal, trójboju i pięcioboju, ale też reprezentantka Polski w grach zespołowych - siatkówce i koszykówce. Na podium podczas Igrzysk stanęła z dwoma Niemkami: Tilly Fleischer i Luise Kruge. Zajmując jedno z miejsc, na których Hitler widział trzecią rodaczkę, pokrzyżowała mu plany. A chwilę później - podczas ceremonii wręczania medali, zrobiła to kolejny raz. Lekkoatletka nie ugięła się - zarówno przed führerem jak i jego propagandą, nie wykonała gestu nazistowskiego pozdrowienia. Ręce miała opuszczone wzdłuż ciała.
Kwaśniewska z Olimpiady przywiozła nie tylko wspomniany medal, ale też inną - jak się potem okaże, cenniejszą pamiątkę - znienawidzone zdjęcie z samym Adolfem Hitlerem, bo ten zaprosił ją do swojej loży, gdyż Polka została miss Igrzysk. Fotografia ta pozwoliła jej zaledwie kilka lat później uratować wielu ludzi z obozu w Pruszkowie, gdzie znajdowała się "sortownia" więźniów. Niemcy wysyłali ich stamtąd choćby do Oświęcimia. A Kwaśniewska jak tylko mogła, wyprowadzała nieszczęśników z baraku chorych. Bo wspomnianą fotografię z Hitlerem obozowi żandarmi traktowali jak "ausweis" i bez namysłu przepuszczali transport.
Anna Rozmianiec oprócz tych przeraźliwie smutnych obrazów (swoją drogą zobaczyłam spektakl na kilka dni przed 80. rocznicą wyzwolenia nazistowskiego obozu Auschwitz-Birkenau) przywołała też kilka tych, dzięki którym robi się cieplej na sercu. To choćby ten, kiedy Hitler powinszował oszczepniczkom sukcesu i zwrócił się do Kwaśniewskiej ze słowami, że gratuluje "małej Polce". Lekkoatletka odpowiedziała, że wcale nie czuje się mniejsza od niego, bo nazista miał zaledwie metr sześćdziesiąt wzrostu. To anegdota, którą trzeba powtarzać, bo była nie tylko świadectwem ludzkiej odwagi i hardości ducha, ale też (nie)zwykłej kobiecej siły. Podobnie jak żart, że być może Hitler napadł na Polskę kilka lat później, bo odrzuciła jego zaloty.
Aktorka i jednocześnie współreżyserka oraz współautorka scenariusza do "Maryli..." w krótkich, czerwonych, sportowych spodenkach, potem białej sukience, wyłuskała z życiorysu Marii Kwaśniewskiej to, co uważała za ważne. Po to, by opowiedzieć nie tylko o wojnie i ówczesnym świecie sportowym - przez wydarzenie tak wielkie jak Igrzyska w Berlinie nazistowska propaganda obiegła cały świat - ale też o tym, co się dzieje dzisiaj wokół nas. O tym, że historia lubi się powtarzać, a my niewiele robimy, by temu zapobiec.
Nie wiem czy wtedy to się zaczęło, ale na pewno ówczesne zmagania sportowców w Niemczech pokazały dobitnie, jak polityka zmienia czy też zmieniła - oby nie zawsze, oblicze sportu. Czy to był instrument doskonały? Strach odpowiadać. Bo to wciąż się dzieje. O przykłady aż za łatwo. Jeden to zimowa Olimpiada "Władimirowna" w Soczi czy ta w Pekinie sprzed dwóch lat, która zrzuciła tę rosyjską z podium w kategorii najdroższej w historii. Łamanie podstawowych praw człowieka czy zbrodnie na demokracji to jedne z wielu powodów dla których aktywiści każdorazowo apelują do sportowców, by nie brali udziału w tym teatrze, nie byli marionetkami w rękach reżimu, lecz przyjęli postawę obywatelską, bojkotującą te olbrzymie imprezy. Ale sportowcy nie robią tego często, bo to dla nich to wciąż szansa, trenowali zbyt długo i zbyt ciężko, a państwa - europejskie ale też USA, Australia czy Wielka Brytania, decydują się zazwyczaj wyłącznie na bojkot dyplomatyczny. Ale to my jesteśmy widownią. I kupujemy bilety na to show albo siedzimy przed telewizorem. A wystarczyłby właśnie ten jeden gest - historię reakcji Maryli w końcu znamy - by nieco zmienić historię, uczynić ją lepszą. Niech sportowcy walczą tylko o medale, a pozostałe rozgrywki, już na innym boisku, zostawią politykom. Niech ich już nikt nie zmusza do zakulisowych zmagań. Pomożesz?
Jak na scenie opowiedzieć o tym, że nie może być w nas zgody na jakąkolwiek krzywdę, brak tolerancji i wykluczenie? Anna Rozmianiec ze swoimi przyjaciółmi/współtwórcami - uczestniczącymi w powstaniu scenariusza Tomaszem Rozmiańcem i Anną Mikluską oraz autorem muzyki - Jakubem Woźniakiem - znają odpowiedź. Ich wspólne dzieło, choć tylko (i aż) Ania pojawia się na scenie, to esencja tego, jak trzeba robić teatr (na dodatek jednego aktora). I jak o nim rozmawiać - przed i po premierze, po każdym pokazie, jeśli tylko będą chętni. Bo do tego zachęca "Maryla...". I Anna Rozmianiec, bo dla niej każdy widz (i świat) jest ważny.
Niewielka scena Tłustej Langusty wydaje się też być przestrzenią stworzoną dla tej realizacji. Choć bohaterka nie mogła wziąć długiego rozbiegu, widz mógł jej kibicować, każdy miał dobre miejsce. Widział pot/trud jaki wkładała w trening/życie. No i oczywiście mógł przyjrzeć się dokładnie wszystkiemu, co znalazło się w najczęściej upapranej magnezją ręce aktorki. To oszczep (bardzo spodobał mi się pomysł z długimi zapałkami, którymi zazwyczaj podpala się znicze), kamienie jak kule u nogi, kolejka dla dzieci transportująca ludzi, splątane czerwienią kółka/tamborki olimpijskie, flaga Polski czy też - najważniejsze dla mnie - lalki. Większe i mniejsze postaci znienawidzonego führera. Jedna - ta z upiorną miną, grzywką i wąsikiem, na kiju, jak koniki dla dzieci, które można ujeżdżać, to lalka ze spektaklu "Szewcy", którą widzowie mogli oglądać w Teatrze Animacji. Kolejne "führerki" są mniejsze, płaskie, wycięte chyba z tektury, przywołujące na myśl dziecięce obrazki, teatr dla najmłodszych. Hitler raz leci balonem, innym razem odlatuje w kosmos rakietą. Płynie też żaglowcem pod banderą ze swastyką.
Maryla śpiewała (dla mnie to miks dubu/rapu/transu połączony z upiornym, jak najbardziej na miejscu, śmiechem Ani):
"przyjdzie na pana czas i godzina,
nie będzie wtedy wesoła pana mina,
kiedy to, kiedy to, kiedy to...
Polski powiewać będzie flaga,
a pana od wojny piec będzie zgaga.
Ciętym językiem Maryla grzeszy,
Nie będzie hołdować Trzeciej Rzeszy".
Była też rodzina z pudełek do zapałek i ich historia. Rekonstrukcja losów ludzi pamietających wojnę, obozy, niewyobrażalny strach, śmierć. Pokazanie ich, oddzielanych od rodziny - również na scenie, służy ocaleniu pamięci. Dziś, w kilka dni po wspomnianej rocznicy, wiemy, że Ocalonych żyje tylko garstka. Marian Turski witając gości podczas tegorocznej uroczystości mówił, że "trzeba mieć wizję nie tylko tego, co dziś jest, ale tego, co będzie jutro i za kilkadziesiąt lat". I nie sposób z tym dyskutować.
Ja wciąż mam nadzieję.
Monika Nawrocka-Leśnik
- "Maryla - ku przestrodze" - monodram Anny Rozmianiec/Teatr Fuzja
- Republika Sztuki Tłusta Langusta
- recenzja z 26.01
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025