Boimy się tego, co Gombrowicz

Krzysztof Cicheński i Zygmunt Krauze sięgnęli po dramat Witolda Gombrowicza Ślub i przełożyli go na język opery. W syntetycznej formie oddali lęki, fascynacje i krzywdy, które w latach 40. ubiegłego wieku opisywał Gombrowicz. Poruszające jest to, że nasze dzisiejsze obawy wcale się od tamtych nie różnią.

Kilka postaci stoi na ciemniejącej scenie. Za nimi duży ekran, jak kinowy, na którym widać zbliżenie na przerażoną twarz mężczyzny - ma wytrzeszczone oczy, ranę na twarzy i głębokie zmarszczki. - grafika artykułu
fot. Ośko/Bogunia

Ślub Gombrowicza rozgrywa się w rzeczywistości zawieszonej między jawą, snem a szaleństwem. Henryk i Władzio wracają z frontu i trafiają do karczmy, która przypomina rodzinny dom Henryka. Prowadzą ją jego rodzice z pomocą służącej Mańki, jego dawnej narzeczonej. To świat zniszczony i zepsuty, obcy. Henryk pada przed ojcem na kolana, wywyższa go na króla i karczma przekształca się w królewski dwór. Król decyduje o przywróceniu Mani utraconej w karczmie cnoty i dojść ma do jej ślubu z Henrykiem. Ten jednak, po podszeptach Pijaka, obala króla i sam przejmuje władzę. Rządzi brutalnie. Trawiony podejrzeniami o romans Mani z Władziem, by móc poślubić narzeczoną, chce się pozbyć dawnego kompana i każe mu popełnić samobójstwo...?

Opracowując libretto, Cicheński wydobył ze Ślubu esencję treści. Zachował wielowątkowy labirynt oryginału, a to, co w adaptacji wykreślił, dopowiada w inscenizacji. Na pierwszy plan wysuwa się motyw wojny. Sceniczną klamrę tworzy szpital wojskowy, a Henryk i Władzio cierpią na zespół stresu pourazowego. Komentarz do przebiegu akcji tworzą projekcje przedstawiające majaczącego na szpitalnym łóżku głównego bohatera, a sama szpitalna sala przekształca się w kolejne lokalizacje. Znajdujemy się po kolei w karczmie, królewskim pałacu i więzieniu w totalitarnym państwie Henryka, które zastępuje gombrowiczowskie sale balowe.

Scenografia Cicheńskiego i Julii Kosek (również projektantki kostiumów) mimo wielu elementów jest oszczędna i sugestywna. Libretto to udana synteza skupiona na tym, co u Gombrowicza kryje się pod warstwą groteski i absurdu. Tej zewnętrznej, wywołującej śmiech warstwy ostało się niewiele, choć podczas spektaklu można się zaśmiać, na przykład na widok nieporadnego Ojca-Króla w II akcie czy z przerysowanej emocjonalności Matki. Nie jest to jednak śmiech lekki, a wywołany groteskowym kontrastem formy i treści. Jest może nawet reakcją obronną.

Przy takim kształcie adaptacji mam problem z zapowiedziami premiery pod hasłem "absurd życia wyśpiewany". Owszem, Cicheński i Krauze obnażają anormalność wojen, dyktatur i wielu ludzkich zachowań, jednak bez komediowego lukru, który wyczuć można w zapowiedzi. Ich Ślub to dramatyczny konkret wydobyty z trzewi tekstu pierwowzoru.

Muzyka Zygmunta Krauze jest bezpośrednia i wyrazista. Nie tylko podąża za odczuciami bohaterów, ale ma realną moc oddziaływania na emocje słuchacza. Kompozytor posługuje się dużą orkiestrą symfoniczną, której powierza różne efekty brzmieniowe, takie jak rozbudowane ustępy perkusyjne czy znakomita imitacja organów przez akordeon i instrumenty dęte drewniane. Krauze wplótł w partyturę rytmy tanga i habanery, które odwołują się z jednej strony do argentyńskiej emigracji Gombrowicza, z drugiej tworzą aurę tajemniczości i niepokoju. Przeważa dynamika piano i wolne tempa. Występują też fragmenty a cappella i mówione wstawki, co gatunkowo kieruje Ślub w stronę teatru z udziałem muzyki, a nie tylko konwencjonalnie rozumianej opery. Wszystkie te elementy wzmacniają ekspresję tej wartościowej partytury.

Prawykonanie pewną ręką poprowadziła Katarzyna Tomala-Jedynak, a spośród solistów na największe pochwały zasługuje przejmujący i wyrazisty Michał Partyka w roli Henryka. Monikę Mych-Nowicką (Matka) wyróżniało dźwięczne, mocne brzmienie i narracyjne wyczucie jej krótkich, charakterystycznych wejść. Postać Pijaka demonicznie zarysował Jan Jakub Monowid, a jego kontratenor soczyście brzmiał w górnych rejestrach, choć tracił trochę na słyszalności w dolnych. Wokalno-sceniczną swobodę pokazał Piotr Kalina jako Władzio, a za wyrazistą grę aktorską wyróżnienie należy się Goshy Kowalinskiej i Łukaszowi Koniecznemu.

Zastanawia mnie przyszłość Ślubu. Twórcy poznańskiej prapremiery mieli komfort współpracy od samego początku powstawania utworu aż po inscenizację. Nie dowiemy się, jak inny reżyser zinterpretuje syntetyczne libretto Cicheńskiego, dopóki na wystawienie Ślubu nie zdecyduje się inny teatr. Na razie można - a nawet trzeba - mieć nadzieję, że poznańska inscenizacja nie podzieli niechlubnego losu wielu interesujących produkcji polskich teatrów operowych i nie dokona żywota po dwóch, trzech spektaklach. Ślub to nie tylko dobry utwór poruszający ważne tematy, ale też odbicie naszych współczesnych obaw. Gombrowiczowska wizja strachu przed wojną, traumy i ruiny świata okazała się bardzo aktualna. Dajmy więc widzom szansę konfrontować się z naszymi wspólnymi lękami także poprzez operę.

Paweł Binek

  • Ślub, reż. K. Cicheński
  • Teatr Wielki
  • recenzja z 22.11
  • realizację telewizyjną spektaklu można oglądać na stronach: operavision.eu oraz poznan.tvp.pl

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025