A przecież przetrwaliśmy...

Teatr Ósmego Dnia ma 60 lat, od 50 lat gra w tym samym składzie. To wiemy na pewno. Na swój jubileusz Ósemki przygotowały Nic nie wiemy na pewno - spektakl mocny i przejmujący. Jeden z najlepszych w historii Teatru, kunsztownie ulepiony z wyjątkowych fragmentów legendarnych przedstawień. Nazwali siebie kolektywem senioralnym, a potem bezczelnie zakpili z praw biologii.

Trzech aktorów teatru - mają na sobie wyglądające sztucznie peruki, a pod koszulę wsunięte białe serwety/śliniaki. Recytują coś wszyscy. - grafika artykułu
fot. Zdzisław Orłowski

Jubileusz Ósemek, aczkolwiek doniosły, może nie byłby szczególnie godny uwagi, wiele teatrów działa dłużej, gdyby nie fakt, że od 50 lat zespół tworzy ta sama grupa aktorów, a to już rzecz nadzwyczajna. Drugi powód jest taki, że Ewa Wójciak, Tadeusz Janiszewski, Marcin Kęszycki i Adam Borowski przez te lata stworzyli kilkadziesiąt spektakli, z których wiele przeszło do historii polskiego teatru i obrosło legendą. Za odwagę głoszenia swoich poglądów i zakazanych treści byli wielokrotnie karani - szykanami, izolacją, inwigilacją, represjami, wykluczeniem, przymusową emigracją, a przecież przetrwali. Nie dali się zmanipulować, przekupić ani zastraszyć. Uparcie, konsekwentnie i bezkompromisowo stoją po jasnej stronie, choć beznadzieja i zatrważający brak odpowiedzi świata na ich wołanie już dawno powinny ich do tego zniechęcić.

Najnowszy spektakl Teatru, okraszony cytatem z Atlantydy Wystana H. Audena, jest rodzajem autobiografii artystycznej, ale zapewne i osobistej, bo po tylu latach na scenie trudno oddzielić życie artystyczne od życia prywatnego. Sami nazwali go podróżą. Zawarli w nim cytaty z kilku swoich ważnych spektakli: Ziemi niczyjej, Piołunu, Wzlotu, Więcej niż jedno życie..., Sabatu, Przypowieści. Niektóre fragmenty przytoczyli dosłownie, odtwarzając sceny sprzed wielu dziesięcioleci z taką pasją i z takimi emocjami, jakby tych minionych lat nie było. Wyciągnęli stare rekwizyty, założyli dawne maski.

W 1985 roku miała miejsce premiera Piołunu. Odbyła się w kościele w Mistrzejowicach, zaraz po mszy. W sferę sacrum z całą bezwzględnością wkroczyło profanum, ale nikt nie wyszedł... To jeden z najważniejszych spektakli Ósemek, wyreżyserowany przez Lecha Raczaka, dramatyczny obraz Polski początku lat 80. jak z makabrycznego snu. Po latach na scenę wrócił sąd nad Polską i żaglówka, symbol wolności, nadzieja, która płonie.

Pierwszym spektaklem zrealizowanym przez Ósemki po ich powrocie z emigracji na zachodzie Europy w 1991 roku była Ziemia niczyja, marzenie o domu, o przystani, historia o uchodźcach, emigrantach i wiecznych tułaczach. W najnowszym przedstawieniu pojawiły się rekwizyty tworzące tamtą scenografię - wielkie okna, przez które wszystko widać, ale nie można ich otworzyć, i walizki, atrybuty podróży, wędrówki, ale też ucieczki. Znowu, jak kilkadziesiąt lat temu, zagrały te same średniowieczne maski hańby, które nakładano nieposłusznym, by ich upodlić, z szaleńczego, plenerowego Sabatu z 1993 roku, zlotu dziwadeł, które przez swą inność i nieprzystosowanie do norm, zasad i systemów, niesprawiedliwych, upokarzających, krzywdzących, nie znajdują miejsca w świecie.

Nic nie wiemy na pewno to byty równoległe. Dzięki archiwalnym nagraniom wideo, na których zarejestrowano sceny ze spektakli Ósemek, owe historia i teraźniejszość dzieją się jednocześnie, obok siebie. Na filmach i w wykreowanej współcześnie przestrzeni spotykają się te same twarze, tam młode, dzisiaj dojrzałe, o wyostrzonych rysach, ale z identyczną siłą wyrazu i mimiki, które nie wyblakły, a upływ czasu jedynie uszlachetnił i uwiarygodnił dawny przekaz. Niemy krzyk Adama Borowskiego z Ziemi niczyjej wybrzmiewa dzisiaj tak samo sugestywnie, kiedy kroczy naprzeciwko samego siebie, jak własne lustrzane odbicie. Powtarza te same gesty, jakby ciało pamiętało i było na trwałe zrośnięte z tamtą historią.

Cały spektakl Ósemki mistrzowsko zespoliły nową narracją i odniesieniami do współczesności - w zgodzie z sobą, a niezgodzie ze światem wspomnieli o wielkiej literaturze rosyjskiej, przestrzegając przed ślepą nienawiścią, która nie powinna dotyczyć sztuki, licytowali zakup samolotu bojowego dla polskiego wojska, pokazując absurdy polskiej polityki. Upomnieli się w nim o wszystko to, co dla nich ważne wtedy i dzisiaj tak samo, ponieważ z perspektywy lat staje się coraz wyraźniejsze i przerażające, że problemy tego świata, które poruszali przed dekadami, okazały się nadal aktualne i nic nie wskazuje na to, by miały przestać istnieć. Zbudowali smutną opowieść o rozpadzie - wartości, wspólnoty, świata idei. O ucieczce do wolności i od wolności. O chaosie. W tym spektaklu nic, o czym chcą nam powiedzieć, nie jest przebrzmiałe i nic nie jest nowe. A najgorsze jest to, że sami sobie to robimy.

Poczucie wspólnoty, tak charakterystyczne dla całej artystycznej drogi Ósemek, wyraża się w budowie sceny nowego spektaklu, a właściwie jej braku, zabiegu, do którego artyści chętnie wracają. Akcja toczy się wśród widzów, przestrzeń anektują na równi aktorzy i publiczność, przenikając się wzajemnie i tworząc nierozerwalną całość. Powstał rodzaj kręgu, stworzony, by uwydatnić fakt, że widz nie jest biernym odbiorcą, ale uczestnikiem przedstawienia, nawet współtwórcą. To też element tej wspólnotowej idei Ósemek - tworzyć nie dla widza, ale z widzem, bo o nim, jego życiu, emocjach, klęskach i zwycięstwach jest ten teatr.

Ósemki to bezustanny ruch. Mimo ciężaru treści artyści zachowali w nim finezję i wdzięk groteskowych gestów. Ale gdyby tylko o akrobacje, gimnastykę i werwę chodziło, mogliby jedynie budzić niekłamany podziw jako senioralna trupa cyrkowych artystów. Tymczasem oni nadal mają w sobie to, co było i jest najważniejsze w ich przesłaniu - bunt przeciw nieprawościom, walkę o godność człowieka, niezgodę na poniżenie, sprzeciw wobec autorytarnej władzy i szacunek dla ideałów, w których wyrośli i którym pozostali wierni. Tym razem nie pozostawili zbyt dużo miejsca na nadzieję. Jeszcze w poprzednim spektaklu, Kafce..., ta nadzieja się tliła, teraz przygasła, bo co sądzić o świecie, który zamiast trosk i problemów ujmować, wciąż generuje kolejne? Nie milkną echa dawnych grzechów, a wciąż pojawiają się nowe.

Ósemki zaczynały od liryki (Tuwim), a skończyły na istocie rzeczy - powiedział po premierze współzałożyciel (z Lechem Raczakiem) i pierwszy kierownik zespołu Tomasz Szymański. Oby nie miał racji z tym końcem. Ale nic nie wiemy na pewno, o tym zdecydują oni sami, niezłomni wędrowcy.

Danuta Książkiewicz-Bartkowiak

  • Nic nie wiemy na pewno
  • Teatr Ósmego Dnia
  • recenzja z 7.12

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025