JA TU TYLKO CZYTAM. Kiedy słowa zastępują ręce

Będę znów powtarzać jak mantrę: nie patrzcie, że to bardziej książeczka niż książka, że ma zaledwie nieco więcej niż 200 stron, naprawdę nie zasłużyła sobie na szybką lekturę, byle zaliczyć, odhaczyć, zameldować, że przeczytane. Dziennik pocieszenia Wojciecha Bonowicza - poza oczywistym celem niesionym już w tytule - powstał po to, byśmy znaleźli czas na delektowanie się niespieszną lekturą i przestrzenią na niejedną refleksję.

Rysunkowy, utrzymany w pastelowych barwach baner przedstawiający siedzącego na ławce i czytającego książkę ptaka. Ptak ma ciało małego chłopca, ubrany jest w kardigan i krótkie spodenki. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

I znów będę się powtarzać, bo nieraz już pisałam, jak dużą i fantastyczną niespodzianką są książki mikre objętościowo, które jednocześnie ciężarem gatunkowym potrafią pokonać niejedno opasłe tomiszcze. Pisze tak choćby Sigrid Nunez (co widać m.in. po nagradzanym Przyjacielu), Etgar Keret udowadnia wielkość małej formy niemal w każdym opowiadaniu, a Porządek dnia Erica Vuillarda dosłownie rozwala system.

Tym razem do grona małych i wspaniałych dokładam Dziennik pocieszenia Wojciecha Bonowicza. I od razu też - jeśli nie macie jeszcze prezentów pod choinkę - zdecydowanie polecam jako świąteczny upominek dla kogoś bliskiego. Bonowicz - poeta, pisarz, felietonista "Tygodnika Powszechnego" - potrafi pięknie rzeźbić w słowach i wspaniale dzielić się z odbiorcami swoimi przemyśleniami. To jest proste, ale nie prostackie. To przemawia do każdego. Wreszcie to, co pisze autor "Dziennika pocieszenia", otula nas niczym ciepły pled, z może nawet kołdra, w każdy zimowy wieczór, gdy stanowczo zbyt wcześnie za oknami zapada już ciemność. Jest dokładnie tak, jak kreśli to Bonowicz: "Słowa też mogą obejmować, przygarniać; wtedy, gdy spotkanie jest niemożliwe, słowa zastępują ręce".

W Dzienniku pocieszenia to otulenie słowami można odczuwać podczas lektury każdego tekstu. Niezależnie od tego, czy będzie pochwałą poezji i tego, jak bardzo jest nam dziś potrzebna; czy będzie traktował o podróżach bliższych i dalszych, bardziej na wschód lub bardziej na zachód; czy będzie wspomnieniem o ulach i pszczołach, z którymi tato autora żył za pan brat; czy też będzie refleksjami o sytuacji na polsko-białoruskiej granicy. Nie ma w Dzienniku pocieszenia miligrama złości, autor za każdym razem szuka dróg porozumienia i zrozumienia, nieraz pisze wprost o otwartości na argumenty drugiej strony. To wszystko jest o tyle istotne, że dziś, w coraz bardziej spolaryzowanym świecie (globalnym i naszym polskim) zdaje się być prawdziwą sztuką, w dodatku w zaniku. Białe jest białe, a czarne jest czarne - umykają nam gdzieś, i to po każdej ze stron, wszystkie odcienie szarości, wszystko, co mieści się pomiędzy, każde miejsce i idea, w których pomimo różnic moglibyśmy się spotkać.

Wreszcie nie brak u Bonowicza zdań ujmująco prostych a zarazem głębokich (nie mylić z coelhizmami). "Podróżuje się głównie po to, by lepiej zrozumieć miejsce, z którego wyruszyło się w drogę" - czytam w "Dzienniku pocieszenia". Albo: "Ludzie dzisiaj nie są na ogół przywiązani do rzeczy, są przywiązani do posiadania". Czy: "Kot Leon udaje, że poluje tylko kilkanaście minut dziennie. Dlaczego ludzie udają, że polują przez cały dzień?".

Mogłabym tak jeszcze długo, ale dam już spokój; zwłaszcza że w Dzienniku pocieszenia każdy znajdzie coś dla siebie. Każdy rozchwiany, niepewny jutra w dziwnym niepewnym świecie, który nie mamy pojęcia w jakim podąża kierunku. Nawet jeśli tego nie wiemy, nie czujemy, potrzebujemy dziś pocieszenia. I ono jest - m.in. w tej fantastycznej książeczce Wojciecha Bonowicza z cielaczkiem na okładce.

Aleksandra Przybylska

  • Wojciech Bonowicz, Dziennik pocieszenia
  • Wydawnictwo Znak

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024