Wróg rozgrywa się na dwóch planach czasowych - w Cesarstwie Rzymskim za panowania Nerona, a wcześniej jego poprzednika, fajtłapowatego Klaudiusza, oraz w Polsce lat 90. i 00. Łączy je główny bohater, choć to nie takie proste, bo mówimy nie o gościu starym jak drzewo oliwne, lecz o reinkarnacji czy pitagorejskiej wędrówce dusz, metempsychozie. Pewnego razu, podczas gaszenia jakichś magazynów, strażak Staszek uwalnia w sobie wzburzoną rzekę. Tyber cały wspomnień i powidoków budzi cesarza Nerona. Czyli niesławnego ciemiężyciela chrześcijan o twarzy i głosie Michała Bajora. Ale uwaga - wiele z tego, co zdążyliśmy utrwalić sobie w głowie na jego temat, to albo kalumnie Swetoniusza, albo jakaś tania fikcja literacka. Neron nie zgadza się ani z Gravesem, ani z Sienkiewiczem. Tak naprawdę chciał dobrze, a powodowała nim miłość do Poppei. No i do sztuki - po prostu czuł, że robi coś dobrze, może najlepiej na świecie. Czyli śpiewa. Jeśli odrzucimy na chwilę pierwiastek komediowy, okazuje się, że jego losy to historia jak z Breakig Bad - o krezusie, który dla dobra najbliższych był w stanie krzywdzić. Także rzeczonych najbliższych.
Syn cesarzowej Agrypiny, kobiety niecnej, władczej i diablo skutecznej, to postać, która Orbitowskiemu naprawdę wyszła. Dynamiczna i niełatwa - przynajmniej na początku - do rozczytania. Dowiadujemy się, że po objęciu władzy Neron obiecał sobie, że nigdy nie zrobi nikomu krzywdy. "Źle to wyszło" - komentuje. Konstatacja ta powraca co chwilę jako rolling joke. Wygląda na to, że Neron, parafrazując, był częścią tej siły, która dobra pragnąc, wiecznie zło czyni. Orbitowski pozwala nam prześledzić losy czerwonowłosego barda od trudnej młodości aż po tragiczny koniec, kiedy to po splamionego krwią niewinnych despotę przyszedł las włóczni legionistów. Skojarzenia z Makbetem jak najbardziej uzasadnione. Orbitowski z gawędziarskim polotem (który znamy już z Kultu) i zamiłowaniem do makabreski opowiada, jak to z chłopca zafascynowanego cyrkiem, kwadrygami, walkami, poezją i muzyką, wyrósł żono-, matko- i (moglibyśmy mnożyć prefiksy) chrześcijano-bójca. A w zasadzie pozwala się wyspowiadać bohaterowi, bo cała opowieść to monolog wypowiedziany Staszka Zolla-Nerona skierowany do lekarki psychiatrii, która bada go w zakładzie karnym. Dobrze to wyszło, że książka zgrała się z premierą drugiej części Gladiatora Ridleya Scotta. Zaspokaja we mnie pewien niedosyt Cesarstwa. Orbitowski odmalował brutalny, piękny, śmierdzący (i płonący) Rzym, w którym ludzie czczą bogów nie wiadomo od czego, świątynie spływają krwią tysiąca kopytnych, ci u władzy snują intrygi, piją i kopulują, lud chce wiadomo czego, a niewolnicy i wyzwoleńcy tyrają ponad swoje siły. Choć autor zaznacza, że nie zawsze trzyma się realiów historycznych, Wróg fascynuje wyrazistością świata przedstawionego. Jak to się mówi - widać napracowanie. Napracowania tyle, co w trzech książkach Jakuba Małeckiego. A pisał ją tylko pół roku!
Wracając do akcji - siedzi sobie zatem Staszek Zoll-Neron i jak kosmita prot z K-Pax ujawnia nieznane fakty z innego życia. Jest podejrzany albo i oskarżony w sprawie podpalenia krakowskiego Giganta (pożar domu handlowego wydarzył się naprawdę, w roku 2003). Ogień zresztą odgrywa olbrzymią rolę w obu opowieściach. Za Nerona płonął Rzym i ludzie, za Staszka - magazyny, domy, no i centra handlowe. To żywioł, którego destrukcyjne płomienie w magiczny sposób splatają światy, historie i dusze. Ogień to w końcu namiętności, których narrator jest zakładnikiem. Od momentu swojego przebudzenia, Staszek przeszukuje internet, muzea i prywatne kolekcje w poszukiwaniu śladów Poppei. To miłość jego życia (żyć), dla której 2 tysiące lat temu był w stanie poświęcić wszystko i dopuścić się największych niegodziwości. A jako Staszek - wziąć wszystkie chwilówki świata (jako strażak zarabia się śmieszne pieniądze), żeby móc prowadzić swoje badania i spotkać się z kolejnym wcieleniem ukochanej. Czy na drodze do szczęścia nie stanie mu jednak inkarnacja wielkiego wroga z przeszłości?
Zanim się tego dowiemy, Staszek Zoll-Neron poprowadzi nas przez Polskę lat 90. i 00., ukazując relikty transformacji, fenomeny lat wściekłego kapitalizmu i maskotki przełomu. Pojawiają się Andrzej Lepper i jego Samoobrona jako symbole napięć społecznych w III RP oraz zapowiedź nowego, populistycznego stylu polskiej polityki. Pojawia się oczywiście także wszechmocny Pudzian, który własnoręcznie wciągnął Polskę do Europy wraz z ciężarówkami i traktorami. "Wtedy pomyślałem, że ten Lepper to jest gość, skoro zyskuje poparcie takich wojowników" - stwierdza z podziwem narrator. Samego Leppera opisuje jako "niezłego mocarza". Rolę nemezis odgrywa rzecz jasna krwiożerczy Balcerowicz. Wbrew pozorom nie jest to jednak antycypowany przez tytuł główny antagonista.
Wróg to książka dopieszczona i bardzo błyskotliwa, równie dobra co Kult i Inna dusza, choć od tej drugiej tak odmienna. Nowy Orbitowski umiejętnie miksuje humor i ludzkie tragedie, żongluje skojarzeniami, konstruuje ciekawe i wiarygodne postaci. Językowo cieszą sprawdzone kontrasty, zestawienia tego co podniosłe z brukiem, łaciny rzymskiej z łaciną podwórkową, "salve imperator" i "najebanego generała". Dzięki temu czujemy, że narrator mówi językami dwóch warstw społecznych, w dwóch liczbach i w dwóch czasach - teraźniejszym i starożytnym. Oj, dobrze to wyszło. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakaś powieść zapewniła mi tyle frajdy związanej z obcowaniem z żywiołem opowieści. Jeśli uwielbiasz książkę Ja, Klaudiusz Roberta Gravesa - przeczytaj Wroga. Jeśli namiętnie słuchasz Podcastexu - przeczytaj Wroga. Jeśli po przeczytaniu Mrocznej wieży Kinga wierzysz, że są światy inne niż ten - wiesz, co robić. Przeczytaj w końcu, jeśli lubisz powieści historyczne i te swobodnie "historyzujące". A jeśli nie - przeczytaj i zmień zdanie.
Jacek Adamiec
- Łukasz Orbitowski, Wróg
- wyd. Świat Książki
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024