Koncert zbiegł się z otrzymaniem przez Filharmonię nominacji do finału prestiżowej nagrody fonograficznej International Classical Music Awards, której laureaci zostaną ogłoszeni 14 stycznia. Płyta Urlicht opiera się na pieśniach Gustawa Mahlera ze zbiorów Rückert Lieder i Des Knaben Wunderhorn, przeplatanych muzyką m.in. Ericha Wolfganga Korngolda, Hansa Pfitznera, czy wstrząsającą sceną morderstwa z opery Wozzeck Albana Berga. Wszystkie je łączy różnie ujmowana tematyka śmierci: od brutalności, przez baśniowo-poetyckie wyobrażenia, po pokładaną w niej nadzieję. Podczas koncertu zabrzmiały cztery utwory Mahlera zarejestrowane na płycie oraz Pieśni wędrującego czeladnika. Łukasz Borowicz zestawił je w jedną całość, na wzór symfonii. Pieśni czeladnika tworzyły rozległą część pierwszą, pozostałe prowadziły do finałowej Ich bin der Welt abhanden gekommen, w której ucieczką dla podmiotu lirycznego od zewnętrznego świata staje się muzyka.
Samuel Hasselhorn dał pokaz wrażliwego i świadomego śpiewu. Jego liryczny baryton przybierał wiele barw i emocjonalnych natężeń. Interpretacja i stosowane środki wokalne wynikały z przemyślanego rozczytania zawartych w umuzycznionych wierszach opowieści. Hasselhorn nie chciał zaimponować ilością decybeli ani techniczną biegłością. Często śpiewał piano i półgłosem, a po forte sięgał oszczędnie, tylko w największych kulminacjach. Ukazał w ten sposób emocje w ich ludzkim wymiarze, bez heroizmu i patosu. Ze strachem, rozpaczą, rozczarowaniem i nadzieją w jego ujęciu można się bezpośrednio identyfikować.
Do solisty nie dostosowała się niestety orkiestra. Co prawda w pieśniach Urlicht i Um Mitternacht kwintet smyczkowy zespolił się wyrazowo z Hasselhornem, jednak przez zdecydowaną większość koncertu orkiestra grała za głośno. Kilkukrotnie przykryła śpiewaka, a instrumentalne wejścia (zwłaszcza trąbek i klarnetów), których wiele było pomiędzy wokalnymi liniami, zagrane były zbyt intensywnie, niwecząc tym samym aurę kreowaną przez solistę. Brakowało mi także reakcji na zmieniane przez Hasselhorna nastroje. Kilkoro instrumentalistów trzeba mimo to pochwalić za bardzo dobre brzmienie i wrażliwość: wyróżniły się sola oboju, rożka angielskiego (poruszające szczególnie w Ich bin der Welt abhanden gekommen), fletu oraz tuby.
Przed występem niemieckiego barytona zabrzmiały dwa inne utwory. Mademoiselle obecnego na koncercie Piotra Mossa to muzyczny zapis jego pierwszej lekcji u legendarnej nauczycielki kompozycji Nadii Boulanger. Utwór ten łączy ilustracyjność (pojawiają się w nim m.in. cytaty z utworów, o które młodego adepta pytała Boulanger) z zamgloną aurą wspomnienia sprzed lat. W wykonaniu Łukasza Borowicza i poznańskich filharmoników była to wyrazista, wartka opowieść niepozbawiona jednak atmosfery czegoś ulotnego. Elżbieta Turczyńska-Drobnik (flet) i Paulina Maciaszczyk (harfa) - na co dzień instrumentalistki Filharmonii - wykonały jako solistki Koncert na flet i harfę C-dur KV 299 Wolfganga Amadeusza Mozarta. Mocno wtopiły się w bardzo dobrze brzmiący zespół, pozwalając sobie na więcej ekspresji w kadencjach. Przepięknie wypadła część środkowa, wykonana z czułością i pełna otulającej delikatności.
Koncert z udziałem Samuela Hasselhorna miał szansę stać się wieczorem, który wspominano by przez wiele lat. Do tego poziomu zabrakło jednak wyeliminowania opisanych wcześniej orkiestrowych mankamentów. Mimo tego można stwierdzić, że byliśmy świadkami jednego z najważniejszych wydarzeń roku w Filharmonii. Rzadko kiedy ma się okazję słyszeć tak świadomy i wrażliwy śpiew. Kunszt Hasselhorna zapisał się w mojej pamięci na długo i przekonany jestem, że nie tylko w mojej.
Paweł Binek
- koncert Gwiazdy światowych scen operowych
- Filharmonia Poznańska
- 6.12
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024